Nadejdzie czas , kiedy choroba jako efekt opacznych myśli będzie hańbą

Oldi Tube

sobota, 29 maja 2010

Ukierunkowanie umysłu nieświadomego - siła nawyku


Do przepływu każdego impulsu inteligencji potrzebny jest jakiś szlak. Kiedy mówimy o rozwijaniu się świadomości, musimy wspomnieć o nowych szlakach do przewodzenia inteligencji; bez nich samoświadomość nie przybierze wyraźnego charakteru. Świadomie utworzony szlak dla inteligencji nazywamy nawykiem. Nawyk kojarzy nam się na ogół z szarzyzną dnia codziennego - ta sama szczoteczka do zębów, ten sam napój, ta sama żona. Tymczasem od nawyku zależy każda umiejętność i każda zdolność twórcza. Podnieśmy rękę po to, by wbić gwóźdź, a zamiar ten przepływając właściwym szlakiem - przekształca się w czynność fizyczną i może stać się sprawnością mistrza stolarskiego. Uderzmy palcem wskazującym w klawisz C klawiatury fortepianowej, a zrobimy to, do czego wdrożył się przed laty wirtuoz i co siłą nawyku robi do dziś.
Nawyku praktycznie nie sposób się pozbyć, skoro jego szlak już został otwarty. Umysł świadomy może sobie wmawiać, że panuje nad nawykami dnia codziennego - że można na życzenie schudnąć, rzucić palenie, przyjąć nowe poglądy, skierować myśl na nieznane tory - lecz siła nawyku jest jak wzbierająca fala, a umysł świadomy jak słaby pływak zdany na jej łaskę. Dla nawyku nieważne jest, czy uważamy go za dobry, czy za zły. Wszyscy słyszeliśmy pokrzykiwania nałogowego palacza: „Ja nawet nie chciałem tego papierosa," i kogoś, kto się odchudza: „Właściwie nie byłam głodna kiedy jadłam ten placek." Aby zrozumieć, dlaczego nawyk jest czymś tak silnym, musimy trochę bliżej przyjrzeć się naturze umysłu.


Psycholodzy zazwyczaj dzielą umysł na świadomy i nieświadomy. Przez umysł świadomy na ogół rozumie się te myśli, nad którymi panujemy i z których zdajemy sobie sprawę w kategoriach pojęciowych (uważa się, że dotyczy to nie więcej niż 10% funkcji mózgu). Umysł nieświadomy, to jest ponad 90% wszystkich funkcji, jest znacznie twardszym orzechem do zgryzienia - niezbyt dobrze go rozumiemy, jest przecież nieświadomy. Freud określił go łacińskim słowem id — ono. Lecz wiele z tajemnic umysłu nieświadomego ujawnia nam wiedza o fizjologii mózgu, niedostępna w czasach Freuda.


Fizjolodzy mózgu utrzymują, iż poszczególne jego części pełnią określone funkcje i gdy odpowiednia część mózgu zostanie pobudzona, uaktywniają się. Wydaje się, iż tylko nieliczne z tych funkcji (szczególnie myślenie abstrakcyjne i tak zwana wyższa czynność kory mózgowej) istnieją w naszej świadomości. Jednak z ostatnich badań wynika, że każda poszczególna myśl potrafi pobudzić wiele obszarów mózgu jednocześnie. Oznacza to, że pojedyncza myśl nie jest jednym punktem świetlnym na ekranie naszego umysłu; znacznie bardziej przypomina fotografię w gazecie, gdzie na jeden obraz składają się tysiące punkcików ułożonych w misterny wzór.


Mając to na uwadze zrozumiemy, że umysł nie składa się z dwóch odrębnych części, świadomej i nieświadomej. W umyśle nie istnieją podziały ani ścisłe przegródki; my je po prostu tworzymy po to, by móc o umyśle rozmawiać. W każdej chwili, bez przerwy, pracuje cały mózg, natomiast nasza świadomość czy też uwaga wydobywa na powierzchnię tylko te aspekty całości, które składają się na myśl, emocję czy też inspirację danej chwili. Aby jednak mieć jakąś myśl, musimy otworzyć szlaki biegnące dosłownie przez cały organizm. To właśnie mieliśmy na uwadze mówiąc wcześniej o „ścieżkach", które przekładają myśli na reakcje fizyczne poprzez połączenie psychofizjologiczne. Gdy szlaki te są otwarte i wolne od stresu, wtedy jesteśmy zdrowi. Natomiast gdy są zatamowane lub źle przeprowadzone, wówczas chorujemy. Wszystko zależy od tego, czy skierujemy inteligencję na właściwą ścieżkę; dlatego jest to w dużej mierze sprawa nawyku.


Każdy nawyk polega na ścisłej współpracy ciała i umysłu. Mówiąc ogólnie umysł prowadzi, organizm zaś podąża za nim i jest jego cichym partnerem. Działa to bardzo sprawnie, gdy nawyk jest czymś pozytywnym, czymś takim jak uderzenie piłki rakietą lub gra na skrzypcach. Ogromna sprawność, jaką wykazuje organizm w sporcie i w grze na instrumentach muzycznych możliwa jest po prostu dlatego, że sportowiec czy muzyk nie musi myśleć" o tym, co robi. Jego najsłabszy nawet zamiar zostaje przełożony na niezwykle skoordynowane reakcje umysłu i ciała. Dzięki sile nawyku możliwe staje się najdoskonalsze współdziałanie umysłu z ciałem.


Przy omawianiu objawów chorobowych zauważyliśmy jednak, że automatyczna natura nawyku pozwala mu też działać ujemnie. Jeżeli umysł wykazuje najmniejszą nawet skłonność do zaspokojenia pragnień, a szlaki automatycznie na tę dążność nastawione włączają w nią palenie, picie alkoholu lub przejadanie się, to siła nawyku poprowadzi organizm w kierunku choroby. Partnerstwo umysłu i ciała jest jak balon: jeśli na-ciśniesz go w jednym miejscu, zawsze wybrzuszy się w drugim. Pod naporem złego nawyku organizm przystosowuje się jak tylko może, by sprostać pragnieniom umysłu, pozwalając, na przykład, na podwyższenie się ciśnienia krwi, na nieprawidłowe działanie hormonów stresu podczas reakcji „walka lub ucieczka", na przyspieszenie tętna. Lecz w pewnym momencie części ciała poddane stresowi pęcznieją, wypełniając wybrzuszenie i wtedy elastyczność organizmu się kończy. Następstwem jest utrwalone nadciśnienie, wyczerpanie układu hormonalnego i przeciążenie układu krążenia.


Na szczęście, nie ma ograniczenia liczby nowych szlaków, którymi inteligencja gotowa jest przepływać. Mówimy, że potencjał umysłu ludzkiego - twego umysłu - jest nieskończony, dowodem zaś na uzasadnienie tego twierdzenia jest elastyczność inteligencji. Każdy nawyk z osobna angażuje cały ośrodkowy układ nerwowy, przekazujący miliardy impulsów do całego organizmu. Nasz umysł może uświadamiać sobie tylko, że wymachujemy rakietą tenisową, lecz zmiany w biochemizmie na samym poziomie błon komórkowych, tę czynność wykonujących, wymagałyby do analizy ogromnego komputera, nie mówiąc już o zdumiewającej złożoności procesów, jakie zachodzą, gdy inteligencja pobudza hormony, enzymy, reakcje mięśni i ośrodki mózgowe potrzebne do utrzymania równowagi, do skupienia wzroku, do strategicznego myślenia itd. Każda reakcja, pociągająca za sobą miliardy zmian, prowadzi też do wielu miliardów nowych połączeń, tworzonych z tych samych elementów - a to daje inteligencji niczym nieograniczoną liczbę nowych szlaków do przepływu.


Jeśli chcemy tworzyć zdrowie już od tej chwili, musimy zacząć ukierunkowywać uśpioną część naszego umysłu poprzez tworzenie nowych nawyków. Z mego doświadczenia wynika, że w każdym przypadku należy stosować się do następujących wskazówek: nawyk wyrabiać w sobie bez wysiłku przez pewien czas, myśleć o nim pozytywnie, powracać do niego świadomie, lecz zawsze w dobrym nastroju, nigdy na siłę i jako przeciwieństwo jakiegoś złego nawyku. Kształtowane w ten sposób nowe nawyki odruchowo doprowadzają cały system umysłu i ciała do stanu, w którym zdrowie i radość powstają automatycznie. Przypomina mi to raz jeszcze dwa zdania z książki Abrahama Masłowa o ludziach zdrowych i twórczych: To czego taka osoba pragnie i czym się cieszy, bywa właśnie tym, co jest dla niej dobre. Jego spontaniczne reakcje są tak trafne, skuteczne i słuszne, jak gdyby były z góry przemyślane". Brzmi to zbyt pięknie, by było prawdziwe, a tymczasem tak właśnie działają nawyki.


Zatem wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że rutynowe działania umysłu nieświadomego można zmieniać, a potem te zmiany po prostu przeprowadzać. Ludzie, którzy przez całe życie nie byli szczęśliwi mogą się nimi stać przez uświadomienie sobie, że źródło zmian leży w nich samych. W nas spoczywa cała odpowiedzialność za choroby i za ich leczenie. To, co nieświadome można wydobyć i skierować na inną ścieżkę poprzez sugestię, powracanie do tego i nade wszystko skupienie na tym uwagi. To uwaga, czyli skupiona myśl, pobudza drzemiące w umyśle moce i je ożywia. Nie trzeba się zbytnio zadręczać pytaniem „Jak to wszystko możliwe?" - to przecież tak, jakbyśmy powtarzali uporczywie: „To się nie stanie, to nie może się stać." Najmniejsze przesunięcie uwagi może zmienić świat, jaki postrzegamy, i ciało, w którym żyjemy. Kupując różę, kupujemy też jej kolce. Gdy przyglądamy się róży, jesteśmy pod wrażeniem jej piękna; gdy zwrócimy uwagę na kolce, odczuwamy ból.


Wynika z tego, że dobre nawyki są nieocenionym źródłem zdrowia. Zacznijmy od przykładu. W Instytucie Weimarskim w Kalifornii zobaczyłem afisz z napisem: "NEW START - God's Natural Remedies" (OD NOWA - Naturalne leki Boże), który okazał się zakodowanym przesłaniem tworzenia zdrowia:


N- Nutrition (odżywianie)


E - Exercise (ruch)


W- Water (woda)


S - Sunshine (słońce)


T - Temperance (umiar)


A - Air (powietrze)


R - Rest (odpoczynek)


T - Trust in God and Control of One's Thought Processes (ufność w Boga i panowanie nad własnymi procesami myślowymi)


Większość z tych elementów już omawialiśmy - pozostałe przypominają nam po prostu, że prawdziwe, naturalne życie przynosi rezultaty, o jakich medycyna nie może nawet marzyć. Czyste powietrze i woda, właściwe odżywianie, umiarkowana aktywność, krótki spacer na słońcu i głęboki sen nocą: kluczem jest tutaj nawyk. Są to wszystko skuteczne środki zapobiegające chorobie pod warunkiem, że przekształci się je w nawyk. Dobry nawyk (wprowadzany od czasu do czasu) nie jest żadnym nawykiem. Chodzi o to, by inteligencji twórczej, czyli połączeniu umysłu i ciała, pozwolić na działanie automatyczne. Jeśli musimy zastanawiać się nad tym, jak „być dobrym", to znaczy, że nasz organizm nie przywykł do zdrowia, a nawet, że ta okazjonalna „dobroć" może być bardzo szkodliwa.


Praktyka lekarska potwierdza, iż ten kto grywa w golfa wyłącznie w niedzielę, a na powietrzu pracuje tylko wtedy, gdy trzeba odgarnąć śnieg z podjazdu, naraża się na przeciążenie mięśni i zawał serca. Najgroźniejszy rak skóry, czerniak, raczej nie występuje u tych, którzy albo przez cały dzień pracują na słońcu albo w ogóle nie wychodzą z domu. Bardziej prawdopodobne jest, że zachoruje ten, kto raz w roku boleśnie się poparzy podczas opalania w czasie wakacji. Nawet jeśli zdarzy mu się to w dzieciństwie, i nigdy więcej, może wyzwolić nieprawidłowe reakcje psychofizyczne, które po latach kończą się nowotworem. A zatem nawyki wyrabiajmy stopniowo, lecz konsekwentnie - i zawsze tylko te, które rzeczywiście sprawiają nam przyjemność.


Dwa nawyki z tej listy wymagają krótkiego komentarza. Umiar jest słowem, które łatwo źle zrozumieć; oznacza ono po prostu unikanie wszelkiego nadmiaru. Jest to bardzo ważne, nie ze względów moralnych, ale dlatego, że mechanizmy ustroju działają w określonych granicach, a umiar w jedzeniu, wypoczywaniu, pracy i zażywaniu ruchu granice te respektuje. Nawyk utoruje drogę niezmiernej mocy organizującej, która płynie z umysłu nieświadomego, lecz tylko wtedy, gdy umożliwi się swobodne współdziałanie umysłu i ciała. Za każdym razem, gdy coś pomyślimy czy też ruszymy palcem, zachodzą miliardy procesów, w rzeczywistości zaś dzieje się tylko jedno - przepływa tam inteligencja. Robienie czegokolwiek w nadmiarze stwarza stres, zdefiniowany już przez nas jako „wszystko to, co hamuje przepływ inteligencji twórczej".


„Ufność w Boga i panowanie nad własnymi procesami myślowymi" nie jest tutaj maksymą religijną. W każdym rozdziale wskazuję na dowody nieskończonej inteligencji, na wskroś przenikającej naturę i przejawiającej się poprzez nasze umysły i ciała. To ona przynosi nam pełne zdrowie; jej prosty, niczym nie hamowany przepływ jest wyłączną „władzą", jest centrum kierującym niezliczonymi procesami życiowymi. Jedyną właściwą postawą, jaką możemy wobec niej przyjąć, jest ufność.

piątek, 28 maja 2010

Znaczenie zadowolenia z pracy


"Pracę powinno się wykonywać z należnym jej szacunkiem". (NAPOLEON HILL)
"Różne są działania, różne zajęcia człowieka. Stolarz pragnie drewna, lekarz - choroby, Brahman - czciciela, który złoży mu w darze somę, święty napój ofiarny". ( Rigweda)


Liczne badania w różnych ośrodkach medycznych potwierdzają, że ludzie żyją dłużej i zdrowiej, jeśli są zadowoleni z pracy. Trzecia część życia upływa nam na wykonywaniu wybranego zawodu. Gdy jesteśmy nieszczęśliwi w pracy, z pewnością przenosi się to na czas po pracy. Jesteśmy wtedy stale nieszczęśliwi i dlatego stajemy się podatni na choroby, a nasz stan fizyczny się pogarsza.


Coraz to przyjmuję w swym gabinecie pacjentów, których schorzenia są bezpośrednio związane z niezadowoleniem z pracy. Po prostu nienawidzą tego, co robią. W czasie pracy pełni są wrogości, są przeczuleni i sfrustrowani; zarówno w pracy, jak i w życiu osiągają niewiele. Po powrocie do domu coraz trudniej jest im otrząsnąć się ze złego nastroju, wyładowują się więc w paleniu, piciu alkoholu i nadmiernym jedzeniu. Sen zakłóca im zamartwianie się pracą i niezadowolenie z tego, co ona im daje. Widzę ich mizerne, wymęczone twarze, gdy uskarżają się na takie dolegliwości, jak migrena, kołatania serca, bezsenność, otyłość, nadciśnienie i stany lękowe. Wyglądają starzej, niż to wynika z ich wieku i tak się też czują.


Moje wieloletnie obserwacje kliniczne prowadzą do wniosku, iż ludziom niezadowolonym z pracy częściej dokuczają poważne schorzenia niż tym, którzy ciężko pracują i znajdują przyjemność w tym co robią. Jest trochę prawdy w tym, że można „nie mieć czasu na choroby". Bezczynność nie jest więc rozwiązaniem, zauważyłem bowiem, że u ludzi dopiero co zwolnionych z pracy i u bezrobotnych w ogóle, rozmiary dolegliwości są większe - atakowane są wszystkie funkcje organizmu. Ustrój tych ludzi cierpi na swego rodzaju atrofię, obserwowaną w przyrodzie wszędzie tam, gdzie coś staje się niepotrzebne. W naturalnym porządku rzeczy wszystko co zbędne szybko obumiera. W naturze, w tym również w naszej wewnętrznej naturze, nie ma miejsca na to, co jest bezużyteczne. Natura sprzyja tylko temu, co przyczynia się do wzrostu i dalszego rozwoju. Rozwój oznacza przetrwanie.


Fizjoterapeuci i fizjolodzy-rehabilitanci są w pełni świadomi zjawiska zwanego atrofią z bezczynności. Jest to zanik nieużywanej kończyny lub narządu. Z chwilą, gdy czynność zostaje przywrócona, występuje proces odwrotny. Krew zaczyna krążyć w części, która dotąd zamierała, a im bardziej jej funkcja zostaje przywrócona, tym staje się ona sprawniejsza. Ruch, użyteczność i rozwój to sekret zdrowia i długowieczności. Ujął to pięknie Emerson, mówiąc: „Człowiek nie starzeje się; stary jest dopiero wtedy, gdy przestaje się rozwijać."


„Bądź wrażliwy i użyteczny. Przyczyniaj się do rozwoju życia, którego jesteś częścią." Słysząc tę radę, ludzie często dochodzą do wniosku, że mają zły zawód; być może. Na ogół jednak to ich negatywna postawa jest tym, co nie pozwala im odczuwać satysfakcji z pracy. Każda praca służy jakiemuś pożytecznemu celowi, zawsze bowiem znajdzie się ktoś, kto wykorzysta ją do własnego rozwoju i ewolucji. Przydatność społeczna pracy była tradycyjnym źródłem jej doniosłości; miejsca pracy powstawały, ponieważ zaspokajały konkretne potrzeby. Lecz w naszym stuleciu ewolucja wyraźnie kładzie nacisk na rozwój osobowości; stąd biorą się oczekiwania osobistej satysfakcji z pracy. Dzieje się tak nie dlatego, że jesteśmy bardziej egoistyczni niż poprzednie pokolenia, ale dlatego, że zrozumieliśmy, jak ważna jest praca dla naszego „ ja".


Ludzie, którzy czują się potrzebni, nie załamują się i nie chorują. W pełni zadowoleni z siebie, chętnie przyczyniają się do osiągnięć w pracy zbiorowej. W piramidzie stanowisk wyraźnie przeważa praca rutynowa, swoisty kierat, który jest przyczyną chorób moich pacjentów. Na szczyt piramidy przypada praca twórcza. Trzeba powiedzieć, że czołowe stanowiska zajmują raczej ludzie zdrowi - ci, którzy z natury rzeczy są w stanie więcej osiągnąć - myślę jednak, iż pierwszą przyczyną jest tutaj ich pozytywna postawa i że to ona stwarza im możliwości awansu. Wszelka praca, rutynowa czy nierutynowa, wymaga dyscypliny i powtarzania pewnych czynności. Każdy, kto nie jest tego głęboko świadom, szybko i nieuchronnie dochodzi do punktu, w którym powtarzanie tych samych czynności w pracy powoduje nudę i zmęczenie. Stąd pochodzą późniejsze symptomy chorób.


Ktoś, kto ma wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, do pracy rutynowej podchodzi w sposób twórczy. Z reguły nie zwraca on uwagi na to, co jest nudne, męczące i monotonne. Człowiek taki ma przede wszystkim odwagę, by znaleźć sobie taką pracę, jaką lubi. Nie martwi się o zabezpieczenie finansowe wtedy, gdy chodzi o jego szczęście. Kiedy już znajdzie pracę, która mu odpowiada, pozostaje przy niej, nie myśląc się wycofywać. Dzieje się tak dlatego, że w pracy znajduje on to, co życie ma do zaoferowania: rozwój, postęp i dobrobyt. Jeśli wzdychamy do wolnego czasu, to znaczy, że praca nas dobija. Jeśli nie możemy doczekać się przejścia na emeryturę, to już jesteśmy emerytami, praca nie daje nam szczęścia.


Jako lekarz, nie mogę pomóc moim pacjentom w otrzymaniu lepszej pracy, nie mogę też sprawić, by polubili pracę, jaką wykonują. Mogę tylko doraźnie im pomóc, lecząc objawy ich choroby. Lecz uzmysławiając im, czym jest zdrowa, samoistna świadomość własnego „ja", wskazuję im drogę do prawdziwego rozwiązania.

czwartek, 27 maja 2010

Zaspokojenie własnego „ja"


Jakkolwiek trudno w to uwierzyć, mam kilku pacjentów, którzy lubią być chorzy. A nawet kilku takich, którzy są tym szczęśliwsi, im bardziej są chorzy. Jedna z takich pacjentek, z przewlekłym wrzodziejącym zapaleniem okrężnicy, przechodzi stany ostrego pogorszenia się choroby, czasami bardzo ciężkie. W fazach przewlekłych - to znaczy przez większość czasu - zgłasza się na długie wizyty do mego gabinetu narzekając, że źle się czuje, że tyle jest rzeczy, których nie może robić; jedynym jej życzeniem, jak mówi, jest po prostu umrzeć.
Za to w okresach ostrych i ciężko przebiegających nawrotów choroby pacjentka przyjmuje postawę pełną spokoju, jest odprężona i czasami denerwująco beztroska. Może mieć obfite krwawienia z jelita grubego, badanie krwi może wskazywać na głęboką anemię, a ona uparcie twierdzi, że czuje się zupełnie normalnie. Pomimo usilnych próśb i nalegań rodziny i moich, odmawia pójścia do szpitala utrzymując, że nie ma się czym martwić, wkrótce poczuje się lepiej. Gdy choroba przebiega łagodnie, pacjentka ciągle domaga się opieki. Gdy jest ciężko chora, wręcz umierająca, czuje się zaspokojona i cieszy ją to, że nie musi się tej opieki domagać - otrzymuje ją automatycznie. Cała choroba obraca się wokół stanu jej własnego ,ja", potrzeby, by czuć się ważną i skupiać na sobie zasłużoną uwagę.


Zaspokajanie własnego „ja" jest podstawową potrzebą człowieka. Brak zaspokojenia prowadzi do zakłóceń równowagi, czasami do rozstroju w psychice i fizjologii. Ta biedna, leczona przeze mnie kobieta zachorowała, by zaspokoić swoje ego. Jej bardzo ryzykowne i niezdrowe podejście do tego stworzyło ogromne napięcie w całym ustroju. Jest to odwrotność stanu opisanego przez Abrahama Masłowa. Utrzymuje on, że osoby zdrowe potrzebują tego co okazuje się dla nich dobre i cieszą się tym.


Będąc lekarzem, codziennie spotykam pacjentów, których stan pogarsza się lub polepsza, zależnie od potrzeb ich ego. Innymi słowy, początek procesów chorobowych jest ściśle związany z brakiem zaspokojenia własnego „ja". Czegóż te braki dotyczą? Są to sprawy zupełnie zwyczajne: brak poczucia własnej ważności, brak uznania, poparcia, zachęty, brak miłości.


Nasze ego karmi się uznaniem, zachętą i miłością. Łatwiej jest radzić sobie z brakiem witamin i składników mineralnych w organizmie, niż z nie zaspokojonym ego — większość osób znosi to znacznie gorzej. Gdy spojrzy się dokoła, z łatwością można zauważyć, iż ludzie szczęśliwi i zdrowi zyskują miłość, zrozumienie, otrzymują pochwały, liczą się. Na przeszkodzie w wyrażaniu uznania stoi panujące w naszym społeczeństwie przekonanie, iż ludzi nie należy chwalić ani też pozwalać im odczuć, że się liczą, ponieważ daje im to fałszywe poczucie własnej wyższości i zadowolenia z siebie. W psychologii wielokrotnie wykazywano, że taka postawa jest fałszywa. Pochwała, miłość i uznanie wiodą do zrównoważonego i zdrowego poczucia wewnętrznej wartości. Bez nich nasze ego nie wie, co począć. Ustawicznie waha się między przesadnym uczuciem niższości i równie przesadnymi marzeniami o własnej ważności.


Ludzie chorzy i nieszczęśliwi, ci którzy najbardziej spragnieni są troskliwości, raczej się z nią nie spotykają. Lekarze poświęcili temu zagadnieniu wiele uwagi, analizując sytuację i zastanawiając się, jak ją naprawić. Uważam, że odpowiedź jest jasna, a wyjście proste. Metodę zaspokajania ego dobrze określa następujące powiedzenie: „Postępuj z innymi tak, jak chciałbyś, żeby postępowali z tobą." Jeśli oczekujesz pochwał, chwal innych. Jeśli czujesz się niedoceniony, wyrażaj więcej uznania swemu otoczeniu. Jeśli pragniesz miłości, zdobądź się na to, by obdarzać nią innych. Jeśli chcesz mieć poczucie ważności, postępuj tak, żeby inni mogli poczuć się ważni i czyń to szczerze.


Metoda ta nie wnosi nic nowego. Każda tradycja mądrości ma swoją odmianę przysłowia „kto sieje, ten zbiera". Problem oczywiście polega na tym, że wiedzieć o czymś, a postępować zgodnie z tym, to dwie różne rzeczy. Szkół „pozytywnego myślenia" nie brakuje i każdy może dowiedzieć się, jak wykorzystać wielką siłę dawania po to, by samemu coś otrzymywać. Dla niektórych jednostek myślenie pozytywne jest łatwe i dlatego działa. Lecz umysł jest znacznie głębszy niż myśli powierzchowne, a nawet myśli o myślach. W swojej najgłębszej warstwie umysł od razu zbiera to, co posieje. Każda myśl automatycznie przekłada się na pewien rodzaj fizjologii. Jeśli współpraca ciała z umysłem jest harmonijna, to sam przepływ życia niesie z sobą pełną jego ocenę. Zaspokojenie ego staje się jednym z naturalnych darów zdrowia.


Znacznie częściej jednak zaspokajanie własnego „ja" napotyka poważne przeszkody. Przybierają one postać zwątpienia, zamartwiania się, poczucia winy, wyrzekania się przyjemności i zamknięcia się w sobie. To one składają się na nieczyste sumienie. Pod ich naporem ego zaspokoić się może tylko krocząc krętymi drogami. W tym sensie wszelkie nerwice i choroby przez nas samych wywoływane są niczym droga okrężna. Na prostą drogę naprowadzić nas może tylko samoświadomość.

środa, 26 maja 2010

Życie teraźniejszością


„Jedynie zdrowie daje ci poczucie, że właśnie teraz przeżywasz najlepsze dni w roku." (FRANKLIN ADAMS)


"Wczoraj jest tylko snem, jutro jest tylko wizją. Lecz dobrze przeżyte dziś sprawia, że każde wczoraj jest snem szczęśliwym, a każde jutro wizją nadziei; dlatego staraj się, by dzień dzisiejszy był dobry."  (przysłowie sanskryckie)


Często słyszymy, że „kłopoty postarzają". Jest to szczera prawda. Każdy z nas spotkał człowieka, który „osiwiał przez jedną noc" dlatego, że przeżył kryzys finansowy lub emocjonalny. Czym właściwie jest ten wzorzec myślowy, zwany zmartwieniem? Wiemy, że potrafi on mocno zatruć nam niejedną godzinę życia; można by nawet powiedzieć, że powoduje starzenie, ponieważ przyspiesza upływ czasu. Zmartwienie najwyraźniej jest pewnym nawykiem myślowym; jest dręczeniem się czymś, co się stało w przeszłości, albo czymś, co się stanie w przyszłości. Zmartwienie nie dotyczy teraźniejszości.


Przyjrzyjmy się najpierw przeszłości. Nie znaleziono jeszcze sposobu, żeby ją zmienić. To, co się zdarzyło, jest nieodwracalne. Jest trwale i nieodwołalnie zarejestrowane; jest zamknięte w czasie i żadną miarą naprawić się nie da. Rozpamiętywanie dawnych błędów i wyrządzonych krzywd nie pomaga, lecz szkodzi, powoduje bowiem uwolnienie różnych substancji toksycznych, które podnoszą ciśnienie krwi i osłabiają serce. Aby pozbyć się zmartwienia, zastosujmy następującą strategię: przyznajmy się do popełnionych błędów, uczmy się na nich, a potem pozostawmy je na stałe tam, gdzie należą - w przeszłości. Uwagę poświęćmy teraźniejszości. Wpierw trzeba jednak wyraźnie zdać sobie sprawę z tego, iż przeszłość minęła bezpowrotnie. Zamartwianie się jest psychiczną odmową uznania tego faktu. Wydaje nam się, iż przeszłość nieuchronnie stanowi część naszego życia, a dzieje się tak dlatego, że błędy, krzywdy, urazy i niesprawiedliwość wyciskają swe piętno na umyśle i przenikają do fizjologii poprzez połączenie psychofizjołogiczne.


Drugi rodzaj zmartwienia związany jest z przyszłością; występuje wtedy, gdy dla zaoszczędzenia sobie cierpień, usiłujemy daremnie nad tą przyszłością zapanować. Jeden z moich kolegów, internista, podał mi bardzo wyraźny przykład tego typu myślenia. Przez dwadzieścia lat leczył pewną kobietę, która w tym czasie zgłaszała się do niego dwa razy do roku na dokładne badania, ilekroć przychodziła, zawsze była bardzo zaniepokojona, że ma raka. Chociaż nie było u niej żadnych objawów tej choroby, wymyślała sobie szereg dolegliwości, co zmuszało internistę do przeprowadzania całych serii badań tylko po to, aby ją upewnić, że na raka nie choruje. Scenariusz ten powtarzał się co roku. Za każdym razem internista robił wszystko, by przekonać pacjentkę, że nie ma raka, ona zaś, wychodząc, niezmiennie pytała „Jest pan tego pewien?" Ostatnim razem jednak, po wykonaniu badań, lekarz miał dla niej bolesną wiadomość. Z potwierdzonych diagnoz wynikało, że cierpi na raka. Słysząc to, pacjentka z pewnym triumfem w głosie rzekła: „Przecież panu mówiłam! Powtarzam to, doktorze, od dwudziestu lat."


W swym zmartwieniu kobieta ta żywo wyobrażała sobie chorobę, której bardzo się obawiała, a to na czym skupiała uwagę, rozwijało się. Świadomość potrafi sama zmieniać bieg wypadków. Umysł nasz, w podświadomości, może automatycznie przemieniać to, co sobie jasno wyobrażamy, w rzeczywistość. Ludzie zatroskani przekonują samych siebie, iż martwienie się na zapas jest w jakimś sensie właściwym sposobem myślenia, jeśli chcemy złu zapobiec. W rzeczywistości jednak, uwaga jest uwagą. Jeśli z przejęciem wyobrażamy sobie coś, czego sobie nie życzymy, to prawie na pewno nas to spotka. Może też zdarzyć się coś „równie złego"; wychodzi na to samo. Jeżeli już koniecznie chcemy wyobrażać sobie przyszłość, niech to będzie wyobrażenie szczęścia — czegoś co jest radosne i pozytywne.


Jednakże ludzie zdrowi nie żyją ani przeszłością, ani przyszłością. Oni żyją teraźniejszością, żyją teraz; nadaje to owemu teraz posmak wieczności, ponieważ nie pada na nie żaden cień. Zmartwienie nie dotyczy teraźniejszości. Gdy uwagę kierujemy na chwilę obecną, wówczas rozwija się ona sama z siebie we własnej pełni. Gdy życie upływa nam w kolejnych chwilach teraźniejszych, wtedy czas nie jest psychicznym wrogiem człowieka. Zło wyrządzone przez zmartwienie zostaje pokonane, jeśli cenimy sobie to, co życie daje nam dzisiaj.

wtorek, 25 maja 2010

Strategie tworzenia zdrowia


"Naturalna siła uzdrawiająca w każdym z nas jest największym źródłem dobrego samopoczucia"  (Hipokrates)




Samoświadomość


To, na czym skupiamy uwagę - rozwija się. Jeżeli naszą uwagę przyciągają sytuacje i emocje negatywne, wtedy wrastają one w naszą świadomość. Świadomość jest zbiorem tego wszystkiego, na co kierujemy uwagę. U niektórych osób uwaga przerzuca się z jednego małego niepowodzenia na drugie i drobne odczucia negatywne, same w sobie nieważne, tak narastają, że dają świadomość stałego przemęczenia. Stan ten znany jest psychiatrom, którzy codziennie spotykają pacjentów uskarżających się na łagodną depresję i stany nieokreślonego niepokoju. W psychiatrii czasami określa się ich mianem „zatroskanych zdrowych", ale ci ludzie nie są zdrowi. Mają głęboką świadomość własnej bezradności i doświadczają jej. Nigdy właściwie nie dochodzi u nich do kryzysu, choć nigdy też swojej energii dostatecznie nie mobilizują. Gdy w polu uwagi znajdzie się coś znaczącego, jakiś istotny cel, na którym można się skupić, zbliża nas to o krok do zdrowia. Cel jest czymś, dla czego się żyje - jakimś planem, zawodem, rodziną - i na co organizm żywo reaguje. Ten rodzaj świadomości uzupełnia zapasy energii. Człowiek, który ma wytyczony cel, budzi się każdego ranka, gotów poświęcić się temu celowi. Gdy jednak plany zawiodą, gdy nadejdzie czas wycofania się z czynnego życia czy nagle umrze ktoś bliski, człowiek ten często popada w depresję lub choruje. Jego intensywna koncentracja na danym celu na dłuższą metę powoduje zachwianie równowagi, ponieważ jego świadomość biegnie jednym wąskim torem. A przecież rzeka życia tak nie płynie.


Najwyższy stan uwagi wykracza ponad cele. Nie pobudzają go okoliczności ani nie zakłócają codzienne kryzysy. Obraz wnętrza jest pogodny i nade wszystko, spokojny. Tyle samo uwagi poświęca się wypoczynkowi, co działaniu. Świadomość jest więc zrównoważona, żywotna i wszechstronna. Ludzi takich postrzegamy jako wewnętrznie spokojnych i rozumiejących życie. Gdy zwrócą na nas uwagę, czujemy odprężenie. Tchną spokojem bliskim mądrości. Jest to prawdziwa podstawa do tworzenia zdrowia. Nazywamy to samoświadomością.


Ktokolwiek osiągnął samoświadomość choćby na chwilę, ktokolwiek stykał się z osobą, która ten stan osiągnęła wie, że wartości tej nie sposób przecenić. Zarówno potęga władzy, jak i potęga pieniądza tracą wartość przy potędze samowiedzy. Wytwarza ona bezustannie postawy pozytywne nie przez działanie, lecz przez przyzwolenie, by dostarczało ich samo życie. Opieranie się, czy przeciwstawianie się myślom negatywnym jest jedną z form zwracania na nie uwagi. To, na co zwracamy uwagę rozwija się. Hinduski myśliciel Krishnamurti uważa, że walka z negatywnymi wzorcami myślowymi jest daremna. Oto co pisze:


Nie próbuj nadawać poloru głupocie, nie próbuj stać się mądrym - to na nic. Wpierw trzeba wiedzieć, że jest się głupim, że się jest tępym. Sama świadomość własnej głupoty oznacza, że człowiek się od tej głupoty uwalnia. Powiedzenie „Jestem głupi", nie czysto werbalistycznie, ale z pełnym przekonaniem „Cóż, jestem głupi", sprawia, iż stajesz się czujny; już nie jesteś głupcem. Jeśli zaś do tego się nie przyznajesz, wtedy twoja tępota się pogłębia. W świecie za szczyt intelektu uważa się duże zdolności, wielką bystrość, dar komplikowania i erudycję, choć erudycja nie ma nic wspólnego z inteligencją. Postrzeganie rzeczy takimi, jakie są w nas, bez wprowadzania konfliktów w postrzeganie jacy jesteśmy, wymaga ogromnej prostoty inteligencji.


Krishnamurti mówi nam, że uwaga jest najskuteczniejsza wtedy, gdy jest czysta i wolna od uwarunkowań. Tylko samoświadomość wie o tym. Tak zwane tkliwe uczucia pochodzą ze źródła życia; dlatego są niewiarygodnie silne. Świadomość wewnętrzna tworzy zdrowie, ponieważ jest żywotna, potęguje wartość życia; by to dostrzec, wystarczy spojrzeć na promienną twarz młodej matki, czy zabawy szczęśliwego dziecka. Uwaga pozwala życiu przez siebie przepływać, a rezultatem musi być zdrowie.


Mechaniczna strona naszej natury utrzymuje nas w stanie nieuwagi. Nasza prawdziwa natura, nasza jaźń, nasza inteligencja, nie pomoże nam, jeśli nie skierujemy na nią uwagi. To, na czym nie skupiamy uwagi nie rozwija się. Gdy uwaga jest właściwie nastawiona, bez podniecenia, bez wysiłku, wtedy proces samoświadomości po prostu zachodzi sam z siebie.


Otwiera drogę, którą mózg może stale zaopatrywać nasz organizm w zdrowie. Prosta odmiana inteligencji bez trudu daje się odczuwać w czynnościach całego organizmu. W stanie uwagi nacechowanej spokojem nie ma niczego takiego, jak złość, lęk, podejrzenia, chciwość, poczucie winy, nietolerancja, niepokój czy depresja. Znikają one jak widma. Lecz dokąd nie znikną, są dokuczliwe. Straszą nas dopóty, dopóki zwracamy na nie uwagę. Na pewno też zdrowiej będzie w porę zrozumieć, że na nic się nie zda walka z tym, co w nas samych jest negatywne. Trzeba zdać sobie z tego sprawę, zanim poważnie zajmiemy się techniką nabywania samoświadomości. Wszelkie strategie tworzenia zdrowia tutaj się zaczynają.

poniedziałek, 24 maja 2010

Od człowieka do nadczłowieka


Człowiek rozwijał się z organizmu jednokomórkowego aż stał się istotą o nieskończonym zasobie możliwości. Trwało to całe wieki. Dzisiaj stoi u progu coraz to nowszych, śmielszych odkryć. Lecz żadne odkrycie w naturze nie nastąpi, jeżeli nie dokona się ono wcześniej w umyśle ludzkim. Jakość naszych umysłów wiąże się bezpośrednio z jakością świata, jaki dla siebie tworzymy. Technologia spędzania wolnego czasu rodzi się z pragnienia, żeby ten czas spędzać wygodnie. Technologia badań naukowych rodzi się z niezadowolenia z ograniczeń naszego wzroku, słuchu i dotyku. Każde pragnienie znajduje sposób na osiągnięcie celu, gdyż pragnienia i działania powstają w tym samym czasie. To właśnie mieliśmy na myśli, mówiąc wcześniej o mocy organizującej jaka tkwi w każdej istotnej cząstce wiedzy.
Teraz nastał czas na pragnienie pełnego zdrowia i długowieczności. Jakie odkrycie jest do tego potrzebne? W przeszłości kierowaliśmy uwagę na technologię medyczną; rezultaty są wspaniałe. Umiemy zapobiegać prawie każdej chorobie dziecięcej; potrafimy stosować znieczulenie, co umożliwiło powstanie nowoczesnej chirurgii; wychowaliśmy ludność na wielkich obszarach w poszanowaniu czystego powietrza i wody, co - jak utrzymują niektóre autorytety - bardziej przyczyniło się do przedłużenia życia ludzkiego niż wszystkie środki profilaktyczne razem wzięte. Jeżeli nasze społeczeństwo nadal jest narażone na cierpienia fizyczne, to znaczy, że trzeba zwrócić się gdzie indziej. Gdy tylko obierzemy właściwy kierunek będziemy o tym wiedzieli, bo ilekroć w życiu ma nastać postęp -pragnienie go jest zaspokajane przez naturę, która jednocześnie dostarcza środków na osiągnięcie celu. Potwierdza to licznymi przykładami ewolucja ludzkości.


Inne spostrzeżenie z łatwością się nasuwające to to, iż niektórym ludziom rzeczywiście udaje się już teraz żyć długo i w dobrym zdrowiu. Psycholog Abraham Maslow poświęcił swe życie zawodowe badaniom tego zagadnienia (ludzi takich nazwał „samorealizującymi się"). Wyczuwał on, że psychologia oparta na obserwacji chorych osobowości - a na tym przeważnie koncentruje się zarówno psychologia kliniczna, jak i psychiatria - nie da mu odpowiedzi na pytanie: jakie są możliwości dalszego rozwoju człowieka? Maslow odpowiedź znalazł. Dalszy rozwój człowieka nie jest niemożliwy, nie jest też futurystyczną mrzonką. Trzeba tylko, by najlepszym spośród nas mogli dorównać wszyscy inni.


Ludzie, których osobowość Maslow dokładnie badał to ci, którzy już czegoś dokonali i byli przez społeczeństwo wysoko, oceniani. Ich umiejętność myślenia, pisania, malowania, komponowania, leczenia lub przewodzenia innym była bez wątpienia nieprzeciętna. Maslow jednak kierował uwagę na wnętrze człowieka i to, co w nim znalazł ukazuje nam siebie samych w nowym świetle. Przede wszystkim stwierdził, że istotnie była to grupa ludzi zdrowszych, szczęśliwszych i mądrzejszych niż normalnie. Byli nie tylko przekonani, że życiem trzeba się cieszyć, ale byli też przeświadczeni, że są twórcami własnej egzystencji. Pierwszą przesłanką jest to, że ludzie ci wierzą w wartość własnego „ja". I co godne uwagi, ta wiara pozwoliła im przezwyciężyć wiele zewnętrznych trudności. Maslow bowiem stwierdził, że ilekroć ludzie samorealizujący się natrafiali na problemy z zewnątrz, rozwiązania szukali zawsze wewnątrz siebie, i najczęściej tam je znajdowali.


Ci nieliczni ludzie - Maslow w przybliżeniu obliczył, że stanowią mniej niż 1% ludności - sami odkryli połączenie psychofizjologiczne. Co ważniejsze, ponieważ mają do siebie tak pozytywne nastawienie, ich umysł i ciało współpracują na rzecz zdrowia. Jest to dla nich całkowicie naturalne i proste. Jak pisze Maslow: „Człowiek taki ma naturalną skłonność, by pragnąć dokładnie tego, co jest dla niego dobre i tym się cieszyć. Jego spontaniczne reakcje są tak sprawne, skuteczne i właściwe, jak gdyby były zawczasu przemyślane."


Co takim ludziom przynosi życie? Oceniając według tego, co osiągnęli, Maslow odkrył ogromną różnorodność w tym, co się osobom badanym przydarzało, natomiast wspólne im wszystkim było odczucie, że coś własnymi siłami tworzą. Świat materialny dostarczał im chwil cudownych i radosnych, chwil „najwyższych przeżyć"; wznosili się wysoko, czuli się wewnętrznie wolni i twórczy. Były to chwile natchnienia i odkryć. Przychodziły i znikały niezależnie od ich woli. Poza tymi doznaniami, ludzie samorealizujący się tak samo cierpieli, podupadali na zdrowiu i czuli się niepewnie, jak wszyscy inni. Lecz te chwile najwyższych przeżyć wystarczyły, żeby ich wyróżnić jako niezwykłe istoty ludzkie. Jak pisze Maslow, chwile natchnienia, poza tym, że są radosne i twórcze, są też chwilami pełnego zdrowia.


Dochodzimy tu do wątku naszego rozumowania. Gdy tylko społeczeństwo osiągnie poziom tych najlepszych jakich dotąd wydało, wtedy rzeczywiście na co dzień cieszyć się będziemy doskonałym zdrowiem. Ludzie zdrowi, twórczy są naszymi „nadludźmi", to przykłady ewolucji ludzkości zdążającej w kierunku większego rozkwitu i pełniejszego szczęścia. Wiem, że określenie „nadczłowiek" budzi u wielu niesmak – na pewno w przeszłości było ono bardzo nadużywane - lecz wracam do niego rozmyślnie, jest bowiem oczywiste, iż nie będzie postępu dopóki nie przyznamy, że istnieje znacznie wyższa płaszczyzna od naszego przyziemnego życia.


Inne ważne odkrycie Masłowa dotyczy ludzi na co dzień uznających nerwicę, słabe zdrowie i przygnębienie za „coś normalnego". Wszyscy oni z reguły boją się poprawy zdrowia, a nawet unikają ludzi wyraźnie zdrowych, szczęśliwych, kochających i mądrych. Jednym słowem, boją się rozwijać.


Jak wynika z dalszej części tej książki, możliwość osiągnięcia wyższego poziomu jest całkiem realna dla każdego i nie wymaga dużych wysiłków ani poświęcenia. Wystarczy inaczej podejść do tego co uważamy za normalne. Mówiąc słowami Masłowa, oznacza to możliwość wpływania na stany euforii w takim stopniu by można było doznawać ich codziennie. Permanentny stan uniesienia równa się trwałemu i pełnemu zdrowiu. Choć to brzmi jak bajka - mówi się o odczuciu absolutnej wolności, wewnętrznego spełnienia, niczym nie zmąconego szczęścia, nieprzerwanym odczuwaniu miłości i napływie sił twórczych. Poprowadzi nas intuicja. Nieustanny rozwój, niczym nie hamowany, dojdzie do szczytu.


Znaczącą różnicą między człowiekiem i nadczłowiekiem jest to, że człowiek reaguje automatycznie i nic na to nie umie poradzić. Działania i reakcje przeciętnego człowieka są całkowicie przewidywalne i w tym sensie można go przyrównać do urządzenia mechanicznego. Gdy zastosuje się bodziec, następuje spodziewana reakcja. To, co filozofia Wschodu nazywa „niewolą jaźni" nie jest niczym tajemniczym; jest to nawyk myślenia schematycznego, jaki cechuje większość z nas. Jeśli chcemy być wobec siebie szczerzy, to musimy przyznać, że zachowujemy się stale jak automaty. Zachowanie to wynika z wzorców myślowych. Nic z zewnątrz tych myśli tak naprawdę nie zmienia; są jedynie wywoływane i wtedy doznajemy uczucia, że „coś" nas rozgniewało, zasmuciło, uszczęśliwiło lub wprawiło w zachwyt. W rzeczy samej za przykład posłużyć by nam mogli najwięksi intelektualiści naszych czasów, ludzie uważani przez nas za wybijających się znacznie ponad przeciętność - im również można by to samo udowodnić. Wystarczy się z nimi nie zgodzić, by zobaczyć jak ich to wytrąca z równowagi; pochwalić i widzieć jak ich to cieszy; wydrwić ich, ośmieszyć lub skrytykować, by zauważyć jak się złoszczą, martwią, obrażają. Gdy się mówi z uznaniem o nich i ich osiągnięciach, widać jak rozpiera ich duma.


Ludzie, którzy potrafią wznieść się ponad automatyczny sposób myślenia, nie uwalniają się od niego. Jak stwierdził Maslow, ludzie samorealizujący się chętnie akceptują świat i skłonni są zachować dystans wobec własnych, automatycznych reakcji na sytuacje życiowe. Właśnie ów dystans sprawia, że mogą kochać tak głęboko, tak prawdziwie współczuć i wykazywać autentyczną mądrość. Może to wyglądać na sprzeczność, ale nią nie jest. Jeśli jesteśmy pochłonięci swymi potrzebami, to będziemy w nie bez reszty wierzyć i opanują one naszą świadomość. Jeśli uznamy, że stanowią część naszego życia i uwierzymy, że to nam wyjdzie na dobre, wtedy znacznie szerszy świat stanie przed nami otworem. Nikt jeszcze nie odkrył nowego świata przez samo zamartwianie się.


Wobec tego, co robić, żeby stale się rozwijać i zdążać w kierunku pełnego zdrowia?

niedziela, 23 maja 2010

Długowieczność a inteligencja


Biochemizm starzenia się jest niezmiernie ciekawy, myślę jednak, że bardziej owocne będzie spojrzenie na te sprawy głębiej. Gdy tylko naukowcy zdali sobie sprawę z tego, iż centralny układ nerwowy odgrywa doniosłą rolę w procesie starzenia, zaczęli snuć przypuszczenia, że jest to mechanizm z góry nastawiony. Powstanie takiej teorii wiąże się z tym, że - jak dobrze wiemy - DNA programuje wiele zdarzeń w naszym życiu na pewien określony czas, na przykład okres ząbkowania i okres dojrzałości płciowej. Poza tym odkryto, że ilość produkowanych przez ustrój przeciwutleniaczy jest w znacznej mierze zdeterminowana dziedzicznie. Pomaga nam to zrozumieć, dlaczego długowieczność może występować u całych wspólnot genetycznych: na przykład członkowie niektórych takich grup niezmiennie żyją ponad osiemdziesiąt lat.
Według tej teorii w mózgu wbudowany jest zegar biologiczny, wyznaczający długość życia. Zegar ten określa maksymalną długość życia danego gatunku, natomiast czynniki środowiskowe wpływają na nią tylko w szczególnych przypadkach. Poza człowiekiem, zegar ten działa również u zwierząt: na przykład cykl życia łososia kończy się wkrótce po jego wędrówce w górę strumienia i złożeniu tam ikry - funkcji z góry zaprogramowanej w ośrodkowym układzie nerwowym każdej ryby. Nastawienie zegara biologicznego zdeterminowane jest genetycznie. Odkrycie to stworzyło niezwykłe możliwości manipulacji genetycznych, zwanych często inżynierią genetyczną, której celem ma być przedłużenie życia. Jej działalność polega w zasadzie na zmianie kodu w DNA w taki sposób, aby przestawić zegar biologiczny. Wyobraźnię biologów specjalistów w tej dziedzinie pobudza możliwość stworzenia, już na poziomie genetycznym, komórek nieśmiertelnych. Istnieją już metody na „unieśmiertelnianie" komórek w probówce - innymi słowy, komórki takie miałyby żyć wiecznie.


Nieśmiertelność nie jest jednak czymś nowym w przyrodzie. Najskromniejsza ameba, jeden z najlepiej poznanych organizmów jednokomórkowych, jest w dosłownym sensie fizycznie nieśmiertelna. Gdy jedna ameba zbyt się zestarzeje, dzieli się na dwie młodsze, bardziej aktywne. Pierwotna ameba nie umiera; zamienia się na dwie własne córki, a gdy one dojrzeją, zrobią to samo. W tym ustawicznym, trwałym rozmnażaniu się nowych generacji, pierwsza ameba ciągle istnieje - nigdy nie znaleziono żadnych jej szczątków. Inny organizm prymitywny żyjący w wodzie, stułbia, osiąga nie kończące się życie w inny sposób. Przemiana materii jest u niej tak szybka, że wszystkie komórki organizmu są wymieniane co dwa tygodnie. W ten sposób przeciętna długość życia pozostaje tutaj wielkością stałą; dla stułbi nie istnieje ani starzenie, ani śmierć.


Inteligencja przyrody zaprogramowała inne gatunki zimnokrwiste - pewne rodzaje ryb i krokodyli - o tak niskich wskaźnikach przemiany materii, że ich komórki nieustannie rosną. Zwierzęta te bez przerwy dojrzewają i nie mają określonej postaci dorosłej, śmierć zaś przytrafia im się tylko wtedy, gdy padają ofiarą innych drapieżników. Wśród roślin sekwoja i sosna oścista nie są może nieśmiertelne, ale niektóre z nich są żywe i zdrowe w wieku dwóch tysięcy a nawet pięciu tysięcy lat. Święte drzewo Bo, pod którym medytował Budda przed trzema tysiącami lat, stoi do dziś - jest miejscem świętym i celem pielgrzymek w Indiach.


Gdy naukowcy próbują „unieśmiertelnić" komórki stosując techniki mikroinżynieryjne, właściwie nie zmieniają zawartości genów, a jedynie przejawy tej zawartości. Same geny zawsze znały tajemnicę nieśmiertelności. Są one w nas tym jednym bytem, który nigdy nie umiera. Na przestrzeni tysiącleci mogą zachodzić mutacje zmieniające przejawy genów, lecz geny jako takie żyją wiecznie.


Prawda ta dotarła do mnie jak olśnienie przed wielu laty, gdy moja żona była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. Rutynowe badanie krwi wykazało, że ma łagodną anemię. Zakładałem, że jest to mały niedobór żelaza, lecz z ciekawości zbadałem pod mikroskopem preparat z kropli krwi Rity. Gdy zobaczyłem jakieś osobliwe kształty w komórkach krwinek czerwonych, skonsultowałem się z patologiem naszego szpitala, który natychmiast rozpoznał „łagodną anemię śródziemnomorską." Bardziej szczegółowa analiza krwi potwierdziła tę diagnozę. Typ anemii Rity wykazywał nieznaczne cechy talasemii.


Talasemia jest chorobą krwi, typową dla ludzi z obszaru śródziemnomorskiego, moja żona zaś pochodzi z New Dehli i nic nie słyszała o krewnych spoza tego regionu Indii. Poszedłem do biblioteki w poszukiwaniu informacji o epidemiologach i o badaczach hinduskich i w ten sposób dowiedziałem się, że „pas talasemii" rozciągał się od Macedonii w północnej Grecji aż do rejonu o nazwie Multan, w dzisiejszym Pakistanie. Okazuje się, że pradziad Rity wyemigrował do Indii z Multanu. Ponadto „pas talasemii" mniej więcej pokrywa się z terenem wypraw Aleksandra Wielkiego, z trasami, jakie przebywały jego armie ponad trzy wieki przed narodzeniem Chrystusa.


Gdy tak siedziałem w ubogim laboratorium szpitala rejonowego w New Jersey, po raz setny spoglądając przez mikroskop na ten mały rozmaz krwi, zrozumiałem z uczuciem nagłego objawienia, jak realna jest nieśmiertelność. Geny krążące w żyłach mojej żony w całej swej przypadkowości przetrwały wszystko - Aleksandra dumającego smętnie nad brzegami Indusu, Kazanie na Górze, zniszczenie Pompei, wyprawy krzyżowe, odwrót Napoleona spod Moskwy, wieki rewolucji i nawałnice spraw, których świadkowie od dawna wymarli , a z których pozostało zaledwie kilka idei - te geny, którym się przypatrywałem przetrwały niezmienione, gdy tymczasem wszystko inne uległo zmianie. Przeżyły wstrząsy dziejowe, żyły nadal w mojej żonie, a teraz przeszły na dzieci. Nie trzeba nam bardziej przekonywających dowodów nieśmiertelności -geny są jej żywym ucieleśnieniem.


Czy geny powinniśmy pojmować jako struktury fizyczne, czy też jako jedyne w swoim rodzaju przejawy wiedzy, impulsy inteligencji? Są jednym i drugim. Są fizyczne, dostrzegamy je bowiem i potrafimy zanalizować skład chemiczny ich struktury; lecz, podobnie jak inne żywe tkanki, geny wykraczają poza swą czysto fizyczną naturę. Trwają bezustannie w dynamicznym związku z całą przyrodą. Podlegają tym samym fazom ewolucji, jakie obejmują wszechświat, zarówno w skali mikronu, jak i galaktyki. Geny są skondensowaną informacją, są fizycznym przejawem wiedzy w jej najbardziej skoncentrowanej formie, wiedzy, jaka zawsze istniała. Zarazem podtrzymują życie tu i teraz - są podstawowym mechanizmem natury, pozwalającym temu co niezmienne zmieniać się z każdą chwilą. Podobnie jak nasze myśli, geny nigdy nie pozostaną takie same jak w tej chwili, a jednak ich stabilność chemiczna pozwala wszystkim tym niezliczonym chwilom tworzyć wspólnie pewien okres życia - okres życia ludzkiego.


Geny znalazły dom w naszych komórkach, lecz przeszkolenie odebrały w kosmosie. Przez całe wieki Wszechświat „uczył się", jak kształtować wodór, węgiel i inne pierwiastki układu periodycznego, następnie jak budować cząsteczki organiczne o coraz większej złożoności, a w końcu jak stworzyć odpowiednie miejsce, tę planetę, tak aby życie mogło się na niej rozwijać w nieograniczonej wolności. Cała ta nauka, każda informacja istotna dla tego co ostatecznie powstało, dla ludzkości, została zmagazynowana w ludzkich genach. I wszystko wskazuje na to, że proces ten będzie trwał.


Zatem nasze geny nauczyły się czegoś o nieśmiertelności. Jeżeli chcemy zrozumieć nieśmiertelność na innych poziomach inteligencji, będziemy musieli znaleźć sposób doświadczania jej nie związany ani z „myśleniem o niej", ani z chęcią zobaczenia jej lub dotknięcia. Nasze ciągłe uzależnienie od myślenia i używania zmysłów jest trwale związane z tym, co nazywamy czasem. Ponieważ starzenie się następuje wraz z upływem czasu, do zrozumienia tego procesu potrzebna nam jest wyraźna koncepcja czasu. J. Krishnamurti, hinduski mędrzec i nauczyciel, nazwał czas „psychologicznym wrogiem człowieka". Trudno temu zaprzeczyć, skoro niemal wszyscy boimy się starzenia. Czym jednak jest czas? Krishnamurti mówi po prostu: „To myśl jest czasem". Dla pacjenta doświadczającego starzenia się ciała i umysłu i dla lekarza zajmującego się objawami, które praktycznie biorąc są wynikiem działania czasu na fizjologię jest to idea fascynująca. Wymaga ona zdania sobie sprawy z tego, iż czas jest pewnym pojęciem.


W książce Space, Time and Medicine, którą bardzo polecam, dr Lany Dossey stwierdza:
uczepiliśmy się idei czasu realnego - czasu, który płynie i da się podzielić na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wiara w linearny, realny charakter czasu stanowi podstawę głównych założeń dotyczących zdrowia i choroby, życia i umierania. Lecz ten rodzaj myślenia wiąże się z wcześniejszymi etapami nauki.


Dawne teorie, do których autor się odwołuje, zostały obalone przez ogólną teorię względności Einsteina zmuszającą nas do tego, by uważać czas, przestrzeń i narządy zmysłów ludzkich za elementy jednego nierozerwalnego kontinuum. Po to, by zastanowić się nad „realnością" czasu, trzeba wziąć pod uwagę świadomość, która ten czas postrzega i naturę jako całość, w której i czas i świadomość się mieszczą. To my stworzyliśmy czas - ty i ja. Jest to coś przez nas wymyślonego, pojęcie używane do mierzenia wzajemnego usytuowania względem siebie tych rzeczy, które istnieją. Nie wolno nam już myśleć o czasie jako o odrębnej całości samej w sobie. Czas jest tylko partnerem w kontinuum czasoprzestrzeni i określone zmiany w tym kontinuum mogą zmienić czas. To właśnie Einstein pierwszy postawił hipotezę, iż gdyby podróżowało się z szybkością światła (w przybliżeniu 300 000 km na sekundę), to nastąpiłaby dylatacja, czyli spowolnienie czasu. Oznacza to, że gdyby ktoś utrzymał tę szybkość na tyle długo, aby dotrzeć do najbliższej gwiazdy i powrócić w ciągu trzech lat, okazałoby się, iż ów czas na ziemi wyniósł 21 lat.


Byłoby to czymś realnym dla komórek jego ciała o tyle teraz młodszych od komórek ludzi, którzy z nim nie podróżowali. Doświadczenie to pokazałoby mu, że starzenie się jest zjawiskiem względnym. To nie tylko jedna z zagadek fizyki wysokich prędkości, jest w tym coś więcej. Dr Dossey pisze dalej:
śmiertelność, narodziny, śmierć, długowieczność, choroba i zdrowie - podświadomie tworzymy te pojęcia, włączając w nie czas absolutny, uważany przez nas za cześć rzeczywistości zewnętrznej. Jeżeli jednak Einstein miał rację twierdząc, że cała wiedza o rzeczywistości zaczyna się i kończy w granicach naszego doświadczenia, to nie ma żadnej rzeczywistości zewnętrznej, która tym zjawiskom nadaje znaczenie. Nasza wiedza o zdrowiu zaczyna się i kończy wraz z doświadczeniem.


W takim razie zdrowie, choroba, życie i śmierć nie są absolutami; w nas tkwią i od nas pochodzą. Nasz sposób patrzenia na siebie czyni nas tym, czym jesteśmy. Gdybyśmy tylko mogli zmienić ten sposób patrzenia, moglibyśmy faktycznie zmienić wszystkie wyobrażenia, a co za tym idzie wszystkie realia naszego życia, starzenia się, śmiertelności i wreszcie nieśmiertelności — gdyż to właśnie nasze wyobrażenia tworzą owe realia. Ten wniosek nasunie się nam, gdy tylko pojmiemy, iż nasze myśli i sposób widzenia rzeczywiście nadają kształt całemu materialnemu światu. Zastanówmy się przez chwilę. Z czego składa się nasze ciało? Składa się z tkanek i komórek, które po wnikliwszym zbadaniu są niczym innym jak zorganizowanym układem cząsteczek i atomów. Mniejsze od nich są cząstki elementarne atomów, istniejące, odkąd czas jest czasem. Nie powstały z chwilą twoich narodzin i nie zginą, gdy twoje komórki się rozpadną. Tworzą część materii Wszechświata, a tym samym część kontinuum czasoprzestrzeni. To tylko ich szczególne ukształtowanie tworzy całość, która jest tobą. W rzeczywistości twoje ciało nie składa się nawet z tych samych cząsteczek dzisiaj, z jakich składało się kilka lat te-mu. Dzięki ciągłej wymianie starych komórek na nowe, starej materii na nową, układ naszego ciała wiecznie się reorganizuje.


Dlatego nie powinno się myśleć o swoim ciele jako o „zastygłej rzeźbie", lecz jako o rzece. Heraklit, starożytny filozof grecki, pozostawił nam sentencję, która od stuleci określa naszą naturę: „Niepodobna dwa razy wstąpić do tej samej rzeki, bo ciągle napływają do niej nowe wody".


Analogia do rzeki jest niezwykle piękna i trafna. Dopóki przepływ zmian w nas zachodzi, dopóty jesteśmy w pełni zdrowi. Starzenie się jest stagnacją tego przepływu. W sensie fizycznym tylko jedno możemy zrobić dla swego ciała, nim nadejdzie moment kiedy trzeba będzie przyjąć wszystko naturalnie, tj. wykazać mądrość. Myślę o fizjologii człowieka, czytając słowa Hermanna Hesse w Siddartha:


Kochaj tę rzekę, bądź z nią, ucz się od niej. Siddhartha chciał się dowiedzieć czegoś o sobie i dlatego pozostał nad rzeką;  chciał uczyć się od niej, chciał jej słuchać. Zdawało mu się, że ktokolwiek zrozumie tę rzekę i jej tajemnice, ten pojmie znacznie więcej, zrozumie wiele tajemnic, wszystkie tajemnice. Dzisiaj dostrzegł tylko jedną z tajemnic rzeki, tę która opanowała mu duszę. Widział, że woda płynie i płynie bez końca, a jednak ciągle tam jest: jest stale taka sama, a jednak w każdej chwili inna. Któż to zrozumie, któż to pojmie? On tego nie rozumiał; miał tylko świadomość czegoś mglistego, niby blade wspomnienie, jakieś boskie głosy.


Podobnie jak tamta rzeka, ciało nasze jest ciągle takie samo, a jednak w każdej chwili nowe. Nie jesteśmy absolutną i statyczną materią. Sama materia była niegdyś pyłem międzygwiezdnym i natura ma dla niej w przyszłości różne zastosowanie w kosmosie. Właśnie teraz poprzez procesy trawienia, oddychania i wydalania pierwiastki węgla z naszych kości i tlenu z plazmy naszej krwi prowadzą dynamiczną wymianę ze światem. Na każdy atom tkwiący w domu naszego ciała - przypada inny, który jest w podróży i jeszcze inny, który czeka na stacji. Skoro nasze materialne ciało z jednej strony aż nadto przypomina potok spływający w dół zbocza, z drugiej zaś, resztki ze stołu wyrzucane na śmietnik, chyba nie można go nazwać prawdziwym ,ja". A jeśli tak, czym jest nasze prawdziwe ,ja"?


Naszym prawdziwym , ja" jest układ, moc organizująca, wiedza, inteligencja, impuls świadomości, które projektują tworzywo materialne tak, aby nadać mu nasz wygląd. Jest to jedyna rzeczywistość godna uznania jej za ,ja". Jest ona niematerialna, jest całością, jest dynamiczna, a przecież zupełnie stabilna i nieskończona w swojej zdolności rozwijania się. Poprzez własne, nieograniczone możliwości wyrażania siebie stwarza pozory zmienności - rozwijania się, słabnięcia, rozpadania się i umierania. Lecz w zasadzie rzeczywistość ta zachowuje dystans wobec pozorów zmian, zmianami bowiem steruje inteligencja.


Nieco później omówimy, jak to wszystko - w kategoriach wymiernych - wyjaśnia nauka współczesna, a ściślej jej dział, fizyka kwantowa. Na razie wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że ludzie od wieków pojmują to intuicyjnie. Mówiąc o podstawowych cechach natury człowieka starodawna Bhagawadgita głosi:

Nigdy się nie rodzi, ani nigdy nie umiera, a raz zaistniawszy, nie przestaje być. Nie narodzony, odwieczny, wiecznie trwały, pradawny, nie ginie, gdy ginie jego ciało, nie dosięgnie go żadna broń, ani ogień nie spali, woda go nie zmoczy, ani wiatr nie osuszy. Jest wieczny, wszechobecny, trwały, niewzruszony, zawsze taki sam. Mówią, że jest nieujawniony, niepojęty, niezmienny.


W ustępie tym „on" oznacza inteligencję. To ona działa w tobie jako siła kształtująca i dlatego ona jest prawdziwym tobą. Do opisu sił uznanych za podstawowe we wszechświecie nauka posługuje się terminem „pole". Tak jak pole magnetyczne na kawałku papieru potrafi nadać opiłkom żelaza, określony wzór, zbiorowe pole wszechświata potrafi organizować ciało i umysł - i robi to. Pole to jest źródłem wszelkich impulsów biorących udział w stwarzaniu życia. Wszystko co żyje i umiera ma swój udział w tym polu i nigdy go nie opuszcza. Maharishi Mahesh Yogi mówi o nim, że jest to „pole wszelkich możliwości".


Zagłębiłem się tak dalece w problem starzenia się, wiedząc, że i tak nie poprzestaniemy na hormonach i tabletkach „przedłużających" życie. Od samego początku, od omawiania procesów chorobowych, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że zdrowie należy do poziomu „jaźni". Teraz możemy jaźń określić - jest nią nasza świadoma inteligencja. Jeśli każemy jej służyć starym założeniom, narosłym ze smutnych, latami gromadzonych doświadczeń, naszym nieuniknionym losem będzie choroba i starzenie się. Wtedy dobrze byłoby powiadomić nasze dzieci o ich smutnym dziedzictwie, jeśli chcemy być wobec nich uczciwi. Myślę jednak, że obecny etap ewolucji określanej przez dra Salka jako przetrwanie najmądrzejszych, poprowadzi nas w innym kierunku - w kierunku ekspansji naszej jaźni.


Rozwój jaźni odbywać się będzie bez wysiłku, gdyż pochodzi on z wewnątrz. Postawą przygotowującą grunt pod zasiew nowego ziarna jest pragnienie wzrostu. Choroba i starzenie się są tak uporczywe z powodu mitów i uprzedzeń, które prowadzą do upadku sił żywotnych. Nasz obecny system wierzeń - czyli nasze oczekiwania wobec tego, jak zachowa się nasz organizm - narastał przez wieki uwarunkowań i indoktrynacji kulturowych. (Większość z nas, na przykład, przypomina sobie szok przeżyty, gdy okazało się, że akupunktura skutkuje. Czyż do owego momentu nie byliśmy przekonani, iż operacja bezwzględnie wymaga chemicznych środków znieczulających?) Nasz system wierzeń zapadł nam głęboko w fizjologię i dlatego nazywamy go „prawdziwym". Przeciętny człowiek z upływem czasu bardzo szybko podupada na zdrowiu i marnieje z powodu tej „prawdy", natomiast ten, któremu udaje się żyć długo i być żywotnym do końca, uważany jest za niezwykłe zjawisko.


Wszystko to można zmienić i zmieni się, za sprawą połączenia psychofizjologicznego. Wszystkie nasze myśli i wierzenia, jakiekolwiek by one nie były, powstają za pośrednictwem ośrodkowego układu nerwowego - w ten właśnie sposób owe dawne myśli zakorzeniły się po raz pierwszy w naszych komórkach. Gdy informacje przekazywane przez ośrodkowy układ nerwowy ulegają zmianie, wtedy nasz organizm nie ma wyboru i też się zmienia. Najpierw trzeba się będzie pozbyć pozostałości przebrzmiałych idei - trzeba zapragnąć być wciąż w pełni zdrowym. Po czym, inteligencja ciała i inteligencja umysłu, połączone i wyzwolone, zaczną zmierzać w kierunku nowego etapu ewolucji. Już teraz ku temu zdążają, inaczej takie publikacje jak ta nie powstałyby. Wobec tego czas rozważyć, czego nowego możemy ewentualnie dla siebie oczekiwać.

Spirala hipnotyczna