Nadejdzie czas , kiedy choroba jako efekt opacznych myśli będzie hańbą

Oldi Tube

sobota, 17 stycznia 2009

Uzdrowicielskie serce i psychika. Pozytywne emocje Nonrtana Cousinsa



Jak dotąd pokazaliśmy, że negatywne okoliczności życiowe i postawy mogą
prowadzić do choroby i śmierci poprzez psychologiczną modulację układów autonomicznego,
hormonalnego i odpornościowego. Wrażliwi lekarze zawsze wiedzieli, że prawdziwe jest również
twierdzenie odwrotne, a mądrzy obserwatorzy w większości kultur zdawali sobie sprawę, że
pozytywne nastawienie może mieć zbawienny wpływ na leczenie najpoważniejszych nawet chorób.
Nikt w amerykańskiej literaturze nie zrobił więcej dla ukazania tej prawdy niż Norman Cousins, który
w swych dwóch książkach: Anatomy ofan Illness (Anatomia choroby) i The Healing Heart
(Uzdrowicielskie serce) podał wiele popartych dokumentami, wzruszających przykładów z własnego
życia. Jego osobisty kontakt z uzdrawianiem za pośrednictwem psychiki rozpoczął się, gdy miał
dziesięć lat. Wówczas to na skutek błędnej diagnozy posłano go na sześć miesięcy do sanatorium
dla chorych na gruźlicę. Pozostawiony sam sobie razem z kolegami-pacjentami odkrył metodę
pozytywnego nastawiania się i uzdrawiania, którą tak opisuje
Najciekawsze było dla mnie to, że już bardzo wcześnie pacjenci podzielili się na dwie grupy: tych,
którzy byli pewni, że przezwyciężą swój stan i będą mogli wrócić do normalnego życia, oraz tych,
którzy poddali się długotrwałej i nieuleczalnej chorobie. Ci z nas, którzy byli optymistami, stali się
dobrymi przyjaciółmi, organizowali sobie różne twórcze zajęcia i niewiele mieli wspólnego z tymi,
którzy pogodzili się z myślą o najgorszym. Kiedy do szpitala przychodzili nowi pacjenci, robiliśmy co
w naszej mocy, by ich zwerbować do siebie, zanim zaczęła działać ponura brygada.
Nie mógł nie robić wrażenia fakt, że wśród chłopców z mojej grupy znacznie wyższy był procent
“zwolnionych w stanie dobrym" niż wśród dzieci grupy drugiej. Już w wieku dziesięciu lat miałem
skłonność do filozofowania, stałem się więc świadomy potężnej mocy, jaką w walce z chorobą
dysponuje psychika. Lekcja na temat nadziei, którą wtedy dostałem, wywarła znaczący wpływ na
mój powrót do zdrowia (byłem już wtedy dorosły) oraz na przekonanie o wartości życia, które od
tego czasu żywię.
Ukoronowaniem tych jego wczesnych doświadczeń życiowych, dotyczących roli optymizmu i
twórczości, była praca redaktora w jednym z czołowych periodyków amerykańskich “The Saturday
Review" oraz objęte ostatnio stanowisko wykładowcy w School of Medicine UCLA. Szczegółowo
udokumentowany przypadek wyzdrowienia Cousinsa z artretycznej i reumatoidalnopodobnej
kolagenozy tkanek łącznych (diagnozowanych jako zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa)
dzięki podawaniu sobie dużych dawek dobrego humoru (głównie w postaci starych filmów braci
Marx i powtórek “Candid Camera" Allena Funta) staje się obecnie częścią nowego stylu leczenia.
Na temat jego późniejszego powrotu do zdrowia po ataku serca, w którym wystąpił zarówno zawał,
jak i niewydolność zastoinowa, dyskutowali kardiolodzy oraz inni lekarze, którzy go leczyli. Wśród
czynników odgrywających istotną rolę w autoterapii Cousinsa wymienili oni:
1. Brak paniki w obliczu rzeczywiście poważnych objawów ataku serca (panika jest częścią
syndromu emocjonalnego, który zabija ofiary śmierci voodoo).
2. Niewzruszone zaufanie do zdolności ciała, które potrafi wykorzystać własną wiedzę w celu
wspomagania uzdrawiania.
3. Nieustannie dobry humor i pogodę ducha, które stworzyły pomyślny, leczniczy klimat dla
pacjenta i personelu szpitala.
4. Przejmowanie pełnej współodpowiedzialności za wyzdrowienie dzięki ustaleniu bliskich,
partnerskich relacji z lekarzami.
5. Koncentrację na twórczości i znaczących celach, które sprawiły, że miał po co walczyć o zdrowie
i życie.
Cousins podsumował swoje osobiste doświadczenia z uzdrawianiem, zwracając uwagę na fakt, że
pozytywne postawy i emocje mogą wpływać na biochemię ciała i w ten sposób sprzyjać młodości i
zdrowiu. Pozytywne postawy i emocje są istotą dobrego samopoczucia i efektu placebo. Jakże
trafna jest uwaga: “Placebo to lekarz, który jest w nas". To zdanie
odzwierciedla głęboką zmianę, jaka zaszła od czasów, gdy placebo uważano za czynnik
zakłócający.
A teraz przyjrzyjmy się bliżej temu, co nowe badania nad efektem placebo mogą nam powiedzieć o
komunikacji między psychiką a ciałem oraz o uzdrawianiu.

piątek, 16 stycznia 2009

Śmierć voodoo a życie! Zespół rezygnacji a autonomiczny układ nerwowy



Walter Cannon, uważany za najbardziej twórczego i kompetentnego fizjologa swoich czasów,
relacjonuje następujące przypadki śmierci voodoo
Doktor S. M. Lambert ze służb medycznych Fundacji Rockefellera dla zachodniego Pacyfiku
napisał mi, że kilkakrotnie miał okazję zetknąć się z wypadkami śmierci ze strachu. W jednym
przypadku nastąpiło zdumiewające wyzdrowienie. W misji Mona Mona (północny Queens-land)
mieszkało wielu tubylców – neofitów, a na jej peryferiach żyła grupa nie nawróconych, wśród nich
pewien Nebo – sławny znachor i czarownik. Jeden z nawróconych imieniem Rob był głównym
pomocnikiem misjonarza. Gdy Lambert zjawił się na terenie misji, dowiedział się, że Rob źle się
czuje i że misjonarz pragnie, by doktor go zbadał. Lekarz zrobił to i okazało się, że mężczyzna nie
ma ani gorączki, ani innych objawów choroby, nie uskarżał się też na ból. Jednak – co zdumiało
lekarza – wyglądało na to, że Rob jest ciężko chory i bardzo osłabiony. Misjonarz powiedział
Lambertowi, że Nebo skierował w stronę Roba kość, a pacjent był przekonany, że rezultatem tego
będzie jego śmierć. Lekarz i misjonarz zdecydowali się odwiedzić Nebo i zagrozili mu, że jeśli
cokolwiek przydarzy się Robowi, on i jego ludzie zostaną wypędzeni ze swego terytorium.
Czarownik natychmiast zgodził się pójść z nimi do chorego. Pochylił się nad nim i oznajmił, że to,
co się wydarzyło, było pomyłką, zwykłym żartem i że tak naprawdę nikt nie celował w niego kością.
Poprawa stanu pacjenta – pisze doktor Lambert – nastąpiła od razu; jeszcze tego samego wieczoru
Rob wrócił do pracy, znów szczęśliwy i pełen sił fizycznych.
A oto zakończenie mniej szczęśliwe:
Doktor Lambert [...] napisał mi o doświadczeniu doktora Clarka, związanym z Kanakami, którzy
pracowali na plantacji cukru w północnym Queenslandzie. Pewnego dnia do szpitala przyszedł
jeden z nich i powiedział, że za kilka dni umrze, bo rzucono na niego czar i nie można nic zrobić, by
temu zapobiec. Lekarz znał już trochę tego człowieka. Zbadał go bardzo dokładnie (z badaniem
stolca i moczu włącznie), ale wyniki były prawidłowe. Mimo to pacjent położył się do łóżka i zaczął
stopniowo słabnąć. Lekarz wezwał więc przywódcę Kanaków do szpitala, by ten dodał otuchy
choremu. Gdy jednak wódz zjawił się przy łóżku i obejrzał pacjenta, odwrócił się do Clarka ze
słowami: “Tak, doktorze, to koniec, on umrzeć" (to znaczy on umrze niebawem). Następnego ranka
o godz. 11 mężczyzna zmarł.
Cannon (1942, 1963) wywnioskował, że powodem śmierci voodoo jest wzmożony i przedłużający
się stres psychiczny, związany z wiarą w to, że człowiek znajduje się pod działaniem czarów
znachora. Prawdziwą fizjologiczną przyczyną jest zaś nadmierne pobudzenie układu
sympatycznego. Cannon był przekonany, że śmierć voodoo jest możliwa tylko w warunkach
zupełnej niewiedzy i braku poczucia bezpieczeństwa, które występują wśród plemion tubylczych
żyjących w świecie pełnym duchów. W nowszym opracowaniu dotyczącym problemu nagłej śmierci
pod wpływem stresu psychicznego Engel wysunął podobną hipotezę, przypisując śmierć
“gwałtownym przemieszczeniom oddziaływań sympatycznych i parasympatycznych na układ
sercowo-naczyniowy". Engel uważał, że ten “biologiczny wzorzec reagowania w nagłych
sytuacjach" staje się zgubny, gdy człowiek czuje, że nie jest w stanie poradzić sobie z sytuacją i
stracił nadzieję na jakąkolwiek zmianę lub pomoc z innego źródła. Umiera zatem z powodu ostrego
zespołu rezygnacji i poddania się. W najnowszym przeglądzie tych zagadnień R. Hahn tak
opisuje relacje między śmiercią voodoo, autonomicznym układem nerwowym a doborem tubylczych
uzdrowicieli
B. Lex podobnie wyjaśnia patogenezę śmierci voodoo i leczenie za pomocą rytuałów
uzdrowicielskich w terminach trójfazowego “zestrajania" sympatycznych i parasympatycznych
procesów autonomicznego układu nerwowego. Sugestia przechodzi przez obniżony próg sądu
analitycznego w stronę tego wyniku, który jest sugerowany. Lex wyjaśnia również, dlaczego
tradycyjne systemy medyczne wymagały, aby uzdrowiciele przeszli kiedyś przez to, co mają leczyć.
Ich wcześniejsza choroba daje im zarówno wiedzę z pierwszej ręki, jak i wyczulenie na wybryki
autonomicznego układu nerwowego.
Jak zobaczymy autonomiczny układ nerwowy ze swymi dwoma
gałęziami: sympatyczną (która wzmaga częstotliwość akcji serca, oddychanie, ciśnienie krwi,
napięcie mięśni itd.) i parasympatyczną (której ogólnie relaksujące działanie zmniejsza wpływ
układu sympatycznego) jest w rzeczywistości jednym z głównych systemów komunikacji między
psychiką a ciałem i podstawą efektu placebo w chorobie i w powrocie do zdrowia.

czwartek, 15 stycznia 2009

Pozytywne interpretacje Franza Alexandra. Świadomość, podwzgórze i układ hormonalny



Franz Alexander, główny przedstawiciel medycyny psychosomatycznej, prowadził pionierskie prace
nad powiązaniem psychoanalizy z fizjologią. Tych, którzy mieli szczęście
być jego studentami, uczył, że nie wystarczy po prostu rozumieć i analizować pacjentów. Miał
inspirujący styl wyrażania interpretacji freudowskich w pozytywny sposób, który wywoływał u
pacjentów pewność, wiarę i reakcję placebo – naturalną formę uzdrawiania.
Alexander po mistrzowsku interpretował relacje między osobowością, konfliktem emocjonalnym a
układem hormonalnym. Podobnie jak Klopfer był darem, który Ameryka otrzymała od Europy,
człowiekiem wykształconym w europejskiej klasycznej tradycji intelektualnej. Ze swymi doskonale
uszytymi garniturami i wypielęgnowanymi paznokciami prezentował się jak patrycjusz. Czasem
cichutko stukał tymi paznokciami w stół konferencyjny, gdy koledzy w pokoju monotonnie o czymś
rozmawiali. Rozmowy nie przeszkadzały Alexandrowi, który najwyraźniej posiadał dar spokojnego
oddawania się swym przenikliwym wizjom, gdy my błądziliśmy gdzieś na zewnątrz.
Tego, że Alexander doceniał pozytywne aspekty psychosomatycznej adaptacji nawet do
najtrudniejszych stresorów środowiskowych, dowodzą opisane przez niego kliniczne przykłady
osób z nadczynnością tarczycy. Tarczyca jest częścią układu hormonalnego, wytwarzającą
hormony odpowiedzialne za wzrost i metabolizm. Krótkie historie przypadków pokazują, że stresy z
dzieciństwa mogą nadmiernie stymulować procesy wzrostu regulowane przez ten gruczoł, czego
rezultatem jest przedwczesna, choć nietrwała dojrzałość psychiczna.
Zachwianie poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie spotyka się powszechnie w historiach
zarówno neurotyków, jak i osób zdrowych. Dla ludzi z nadczynnością tarczycy charakterystyczny
jest jednak sposób radzenia sobie z tym zachwianiem. Z powodu opisanych wyżej okoliczności
zewnętrznych pacjenci tacy nie mogą pokonać swego niepokoju, zwracając się o pomoc do
rodziców. Los lub postawy rodzicielskie, tj. utrata jednego lub obojga rodziców, odrzucenie przez
rodziców, a także konflikty o bardziej złożonej naturze, w których występuje poczucie winy,
powodują, że ich potrzeba zależności nie jest zaspokojona. W tej sytuacji pacjenci czynią
desperackie próby przedwczesnej identyfikacji z jednym z rodziców – zwykle jest to matka (“jeśli nie
mogę jej mieć, muszę się stać taki/taka jak ona, żeby się bez niej obyć"). Ta przedwczesna
identyfikacja przekracza ich możliwości fizyczne i psychiczne, a rezultatem jest ciągła walka z
niepokojem i poczuciem zagrożenia za pomocą pseudoniezależności.
[...] Oto przykłady przedwczesnego pragnienia samowystarczalności, manifestowanego przez
aktywny udział we wspieraniu rodziny lub opiece nad młodszym rodzeństwem.
B.R., 13-letnia biała dziewczynka, opisywana przez swoją matkę jako “mała staruszka", ponieważ
jest nad wiek dojrzała, posłuszna i godna zaufania. Gdy miała sześć lat, nauczyła się gotować i od
tego czasu szykowała posiłki oraz pomagała w pracach domowych. Ilekroć jej matka chorowała,
dziewczynka sprzątała dom i opiekowała się całą rodziną. Wobec swego młodszego brata
odgrywała rolę drugiej matki.
H.D., 35-letni kawaler, najmłodszy z ośmiorga dzieci, jest jedynym żyjącym potomkiem płci męskiej.
Dwaj starsi bracia umarli: jeden mając dwa, drugi – trzy lata, kolejny brat umarł w domu w tydzień
po narodzinach – pacjent miał wówczas dwa lata. Jego purytański ojciec szorstkim i bezosobowym
traktowaniem innych maskował własną słabość i brak poczucia bezpieczeństwa. Zachowywał się
pozornie wylewnie wobec dzieci, dopóki były one bezradnymi niemowlętami; jednak gdy zaczęły
chodzić i mówić, wymagał od nich dorosłego zachowania. Swoją żonę lekceważył za to, że urodziła
nieślubne dziecko (najstarszą siostrę pacjenta), będąc nastolatką, a on sam poślubił ją z litości.
Żona nie potrafiła się mu przeciwstawić. Gdy pacjent był mały, matka pracowała w rodzinnym
sklepie, a ojciec postarał się, by ani ona, ani starsze siostry nie poświęcały chłopcu zbyt wiele
uwagi. Po tym jak H.D. rozpoczął naukę w pierwszej klasie, ojciec uparł się, żeby nikt mu już odtąd
nie czytał bajek, ponieważ powinien to robić sam. Na chłopca stale wywierano nacisk, by
zachowywał się jak dorosły, a w dodatku wciąż ograniczano jego aktywne poszukiwanie własnych
zainteresowań.
E.B., 24-letnia, niezamężna, ciemnoskóra kobieta, jako dziecko niezwykle uzdolniona, czyniła
zdumiewająco szybkie postępy w latach szkolnych. Była bardzo sumienna, nigdy nie chodziła na
wagary. Jej matka była nauczycielką, “kobietą niezwykle piękną i inteligentną". Pacjentka
najwyraźniej z nią rywalizowała, choć nigdy otwarcie nie wyrażała swej wrogości. Gdy matka
zachorowała, E.B. wzięła na siebie odpowiedzialność za dwie młodsze siostry i zaczęła im
matkować. Nawet podczas swej nauki w college'u wspierała je finansowo. Zawsze
samowystarczalna i ogromnie ambitna, ograniczała lub wypierała większość swych kobiecych
potrzeb po to, by osiągać cele intelektualne.
Alexander uważał, że stres psychiczny w jakiś sposób oddziałuje na podwzgórze, które z kolei –
poprzez przysadkę i tarczycę – stymuluje cały układ hormonalny. Podwzgórze stanowi pomost
pomiędzy psyche i soma i być może jest miejscem, gdzie zlokalizowana jest świadomość.
Neurologiczna koncepcja świadomości mówi, że jest to stan aktywizacji całego układu nerwowego,
a w szczególności mózgu. Stan ten przybiera jakościowo różne formy: od najwyższego stopnia
pobudzenia psychicznego do całkowitego braku aktywności, jak np. podczas śpiączki lub narkozy.
Chociaż wszystkie części mózgu mogą brać udział w procesach psychicznych zachodzących w
stanie świadomości, to okazuje się, że wszelkiego rodzaju aktywność psychiczna zależy od
normalnego funkcjonowania grup neuronów w obrębie prymitywnego międzymózgowia (czyli w
podwzgórzu). Normalne cykle snu i czuwania są dowodem fizjologicznej aktywności tego
mechanizmu. Gdyby okazało się, że energia wyzwalana w międzymózgowiu jest wystarczająco
duża, by zaktywizować całą resztę układu nerwowego w zakresie zjawisk psychicznych, można by
postulować, że centrum świadomości znajduje się właśnie w tym obszarze. Istnieje wiele dowodów
klinicznych i eksperymentalnych przemawiających za tym poglądem. Z pewnością nie przypadkiem
inne, prymitywne funkcje układu nerwowego, związane z procesami wegetatywnymi, instynktami i
emocjami, okazały się zależne od struktur w obszarze podstawy mózgu, które znajdują się bardzo
blisko regionów uznawanych za centrum świadomości. Zastosowanie tej koncepcji świadomości w
psychiatrii wydaje się oczywiste – wszak jakościowe zmiany świadomości pojawiają się w
zaburzeniach zachowania związanych z inteligencją, emocjami i działaniami instynktownymi.
Choć pogląd ten dla naszych nowoczesnych uszu brzmi zapewne nieco osobliwie, można go uznać
za wczesną, psychobiologiczną próbę stworzenia koncepcji świadomości i komunikacji między
psychiką a ciałem. W następnym rozdziale postaram się go uwspółcześnić, mówiąc o świadomości
jako procesie transdukcji informacji. Alexander wysoko sobie cenił prace fizjologa Cannona, który
przeprowadził wiele pionierskich badań z zakresu medycyny psychosomatycznej, szczególnie
dotyczących psychobiologicznych podstaw pozornie dziwacznych zbiegów okoliczności, takich jak
śmierć voodoo (wudu).

środa, 14 stycznia 2009

Sympatyczny pan Wright. Rak a system odpornościowy



Jednym z moich pierwszych nauczycieli tajemnic ciała i psychiki był stary Bruno Klopfer, niski,
potężnie zbudowany mężczyzna o wyglądzie gnoma, który był krótkowidzem – aby odczytać druk,
musiał trzymać książkę przy samym nosie. Okulary tak mu powiększały oczy, że zwykle byłem tym
zbyt oszołomiony, by się do niego odezwać. Uważano go niemal za geniusza w dziedzinie testu
Rorschacha; był autorem podstawowej, trzy-tomowej pracy na ten temat. Jednak jego skromne
zachowanie nie zdradzało choćby cienia tej magii interpretacyjnej, która znacznie przewyższała to,
co był w stanie napisać czy wyłożyć.
Uprzejmość Bruna i doskonałe maniery stanowiły naturalne dziedzictwo związane z jego
europejskim pochodzeniem. Postawa jego ciała zawsze sygnalizowała uważne wsłuchiwanie się w
to, co ktoś – a w szczególności student – mówi. Czasem udawało mi się dłużej popatrzeć na niego
z boku podczas seminariów przy kominku, które organizował dla jungistów w Asilomar na wybrzeżu
kalifornijskim we wczesnych latach sześćdziesiątych. Zawsze jednak odnosiłem wrażenie, że za
tym zewnętrznym skupieniem kryje się inna część jego osobowości, obcująca z któż wie jakimi
poziomami wyobraźni i mądrości. Gdy przyłapywał moje spojrzenie, natychmiast “powracał" z
leciutkim mrugnięciem i nikłym, koleżeńskim uśmiechem.
Jednym z lepiej udokumentowanych osiągnięć Bruna była umiejętność rozróżniania zapisów
wypowiedzi w teście Rorschacha tych pacjentów, u których nowotwór miał postać ostrą, od tych, u
których rozwijał się wolno. W przemówieniu wygłoszonym w 1957 roku do członków Towarzystwa
Technik Projekcyjnych (był jego przewodniczącym) próbował podzielić się doświadczeniami w tej
dziedzinie, prezentując swe poglądy na temat zmiennych psychologicznych występujących w
przebiegu raka. Jak już powiedziałem, Bruno był człowiekiem skromnym, więc zamiast mówić o
sukcesach, wolał szczegółowo przedstawić jedną ze swych porażek. Był to przypadek
sympatycznego pana Wrighta, który zaintrygował Bruna do tego stopnia, że często o nim
opowiadał. Jestem przekonany, że przypadek ten oznaczał coś ważnego dla tej mądrej części jego
osobowości, która tak często znajdowała się gdzieś daleko, i dlatego przedstawię go tutaj dokładnie
w takiej postaci, w jakiej opublikował go Bruno. Oryginalną historię pana Wrighta opisał jeden z jego
osobistych lekarzy, doktor Philip West, godny zaufania obserwator, który zresztą odegrał w niej
znaczącą rolę
U pana Wrighta występował rozległy i mocno zaawansowany złośliwy nowotwór węzłów chłonnych
– mięsak limfatyczny. W końcu nadszedł dzień, gdy pacjent przestał reagować na wszelkie znane
środki uśmierzające ból. Jego pogłębiająca się anemia uniemożliwiała stosowanie tak radykalnych
metod jak promieniowanie rentgenowskie czy iperyt azotowy, które można by wypróbować w innej
sytuacji. Ogromne guzy wielkości pomarańczy znajdowały się pod pachami, w pachwinach, na szyi,
klatce piersiowej i brzuchu. Śledziona i wątroba przybrały gigantyczne rozmiary. Przewód piersiowy
był niedrożny. Co drugi dzień z jego klatki piersiowej ściągano od 1 do 2 litrów mlecznego płynu.
Często korzystał z maski tlenowej i odnosiliśmy wrażenie, że znajdował się w stanie terminalnym, a
jedynym sposobem leczenia mogło być podawanie środków uśmierzających ból.
Mimo że lekarze stracili nadzieję, pan Wright wciąż ją miał, a było tak dlatego, iż oczekiwał
pojawienia się nowego, ponoć zbawiennego leku, o którym już donosiła prasa. Preparat nazywał
się krebiozen i jak się później okazało, był zupełnie nieskuteczny.
Pacjent dowiedział się w jakiś sposób, że nasza klinika została przez Towarzystwo Lekarskie
wytypowana do przetestowania tego leku. Przeznaczono dla nas dawki wystarczające, by leczyć
dwunastu wybranych pacjentów. Pan Wright nie zaliczał się do nich, ponieważ warunki umowy były
następujące: choroba wprawdzie powinna być tak zaawansowana, że standardowa terapia nie
mogła przynieść korzyści, ale przewidywany okres życia pacjenta musiał wynosić co najmniej trzy,
a najlepiej sześć miesięcy. Oczywiście pan Wright nie spełniał tego drugiego warunku – nawet
rokowanie, że pożyje dłużej niż dwa tygodnie, wydawało się bardzo optymistyczne.
Kilka dni później dostarczono preparat i zaczęliśmy szykować program testowy, który nie
obejmował pana Wrighta. Gdy ten usłyszał, że rozpoczynamy leczenie krebiozenem, jego
entuzjazm nie miał granic i, choć usilnie starałem się mu to wyperswadować, tak gorąco błagał, by
dać mu tę niezwykłą szansę, że wbrew swoim poglądom i niezgodnie z warunkami postawionymi
przez Komisję do spraw Krebiozenu zadecydowałem, iż włączę pana Wrighta do programu.
Zastrzyki miały być podawane trzy razy w tygodniu. Pamiętam, że pierwszy zaaplikowaliśmy mu w
piątek. Nie widziałem go potem aż do poniedziałku, a gdy szedłem do szpitala, myślałem, że
pacjent albo kona, albo już umarł.
Jakaż oczekiwała mnie niespodzianka! Zostawiłem go w gorączce, oddychającego z trudem,
całkowicie złożonego chorobą. Teraz chodził po oddziale, wesoło gawędził z pielęgniarkami i z
każdym, kto tylko zechciał słuchać, dzielił się swym dobrym nastrojem. Natychmiast pobiegłem do
innych pacjentów, którzy w tym samym czasie dostali swój pierwszy zastrzyk. Okazało się, że nie
nastąpiło ani polepszenie, ani pogorszenie ich stanu. Nadzwyczajna poprawa widoczna była tylko u
pana Wrighta. Guzy zaczęły znikać jak topione na gorącym piecu kule śniegowe i przez tych kilka
dni zmniejszyły się o połowę. Regresja ta była znacznie większa, niż gdyby najbardziej wrażliwego
na promieniowanie guza poddawać codziennie bombardowaniu promieniami rentgenowskimi.
Wcześniej zresztą przekonaliśmy się, że guzy naszego pacjenta nie reagują na naświetlanie. Poza
jednym, nieskutecznym przecież zastrzykiem nie otrzymał on żadnych innych leków.
Fenomen ten wymagał wyjaśnienia i zmusił nas raczej do otwarcia się na nową wiedzę niż do prób
tłumaczenia. Dalej, tak jak zaplanowaliśmy, podawaliśmy zastrzyki trzy razy tygodniowo ku wielkiej
radości pacjenta i naszemu rosnącemu zakłopotaniu. W ciągu dziesięciu dni [pana Wrighta]
wypuszczono z “łoża śmierci" – wszystkie objawy jego choroby zniknęły w tak krótkim czasie. Brzmi
to nieprawdopodobnie, ale ten śmiertelnie chory człowiek, kiedyś chwytający hausty powietrza
przez maskę tlenową, teraz nie tylko normalnie oddychał, ale był w pełni aktywny i bez problemów
przeleciał swym samolotem na wysokości 12 000 stóp.
Ta nieprawdopodobna sytuacja zaistniała na samym początku testowania krebiozenu. Po około
dwóch miesiącach zaczęły się pojawiać sprzeczne doniesienia. Wszystkie kliniki, które
wypróbowały lek, donosiły o jego nieskuteczności. Natomiast twórcy preparatu uparcie zaprzeczali
zniechęcającym faktom, które wychodziły na jaw.
Tygodnie wolno mijały, a wieści o krebiozenie bardzo martwiły naszego pana Wrighta. Choć nie był
on bardzo wykształcony, jego sposób rozumowania był logiczny i prawie naukowy. Pacjent zaczął
tracić wiarę w to, co stanowiło jego ostatnią nadzieję i ratunek, a nie zostało mu już nic, czego
mógłby pragnąć. Gdy rezultaty, o których pisano, zaczęły wyglądać beznadziejnie, zniknęło także
przekonanie pana Wrighta o skuteczności leku. Po dwóch miesiącach doskonałej formy wrócił do
poprzedniego stanu, stał się bardzo przygnębiony i ponury.
Wówczas dostrzegłem możliwość powtórnego sprawdzenia leku i być może również odkrycia
sposobu, w jaki znachorzy osiągają wyniki, które sobie przypisują (a wiele ich wypowiedzi można
rzetelnie udowodnić). Znając już wrodzony optymizm mego pacjenta, -świadomie go oszukałem.
Zrobiłem to z powodów czysto naukowych. Chciałem wykonać ściśle kontrolowany eksperyment,
który mógł przynieść odpowiedź na wszystkie kłopotliwe pytania związane z przypadkiem pana
Wrighta. Co więcej, test mój nie mógł w żaden sposób pogorszyć jego stanu – tego byłem pewien;
ponadto nie znałem niczego, co mogłoby mu pomóc.
Gdy pan Wright próbował walczyć z rozpaczą ogarniającą go z powodu nawrotu choroby, który
nastąpił mimo “cudownego leku", zdecydowałem się wykorzystać szansę i odegrać rolę znachora.
Celowo skłamałem, mówiąc mu, żeby nie wierzył w to. co piszą gazety, bo lek mimo wszystko jest
niezwykle obiecujący. “Jaka więc – spytał – jest przyczyna mojego pogorszenia?" “Po prostu
specyfik w tej postaci utracił swoją siłę – odparłem. – Jutro prawdopodobnie otrzymamy nowy,
doskonale rafinowany produkt o podwójnej mocy, który być może podziała dwukrotnie silniej niż
pierwsze zastrzyki".
Wiadomość ta stała się dla pana Wrighta prawdziwym objawieniem. Ciężko chory pacjent znów
jaśniał optymizmem i chęcią rozpoczynania wszystkiego od początku. Przesunąłem o kilka dni datę
nadejścia przesyłki, co sprawiło, że pan Wright oczekiwał jej jak zbawienia. Gdy oznajmiłem, że
niedługo zaczniemy nową serię zastrzyków, był pełen wiary i prawie wpadł w ekstazę.
Pierwszy zastrzyk podałem z wielkimi fanfarami i odgrywaniem przedstawienia (w tych warunkach
uznałem to za dopuszczalne). “Nowy preparat o podwójnej mocy" składał się wyłącznie z wody.
Wyniki eksperymentu były dla nas zaskakujące, choć skoro go robiliśmy, musieliśmy oczekiwać
jakichś rezultatów.
Wydobycie się pacjenta ze stanu agonalnego miało teraz przebieg jeszcze bardziej dramatyczny
niż za pierwszym razem. Guzy rozpłynęły się, zniknął płyn w klatce piersiowej, pacjent powrócił do
pracy zawodowej, a nawet znowu zaczął latać. Stanowił w owym czasie okaz zdrowia. Przez ponad
dwa miesiące nie występowały u niego żadne objawy. Później w prasie ukazał się komunikat AMA
(Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego): “przeprowadzone w całym kraju testy dowiodły, że
krebiozen nie przedstawia żadnej wartości jako lek na raka".
Kilka dni po ukazaniu się tego raportu pana Wrighta ponownie przyjęto do szpitala w stanie
agonalnym. Utracił wiarę, zniknęła nadzieja. Po dwóch dniach umarł.
Opis osobowości pana Wrighta, dokonany przez Klopfera i zapisany po badaniu testem
Rorschacha, jest następujący
Protokół z badania testem Rorschacha sporządzono, zanim nastąpiło przejście od optymizmu do
pesymizmu. Odzwierciedla on osobowość, w której występuje – jak to kiedyś określiłem – płynna
organizacja ego. Widać to w obecnym zachowaniu pacjenta i wielkiej łatwości, z jaką najpierw
poddał się sugestii płynącej z reklamy leku, a później sugestiom lekarza podczas celowo
zaplanowanego eksperymentu; nie przejawiał oznak ani obrony, ani nawet krytycyzmu. Jego ego
po prostu płynie i dlatego cała jego życiowa energia jest wolna – wywołała zatem taką reakcję na
lek, która wydawała się czymś w rodzaju cudu.
Niestety, sytuacja ta nie mogła trwać dłużej, ponieważ nie stabilizowało jej dobrze zakorzenione
centrum osobowości, w którym długofalowa perspektywa zapobiegłaby katastrofalnym
konsekwencjom rozczarowania lekiem. Używając symbolicznej analogii, można powiedzieć, że
podczas pływania po powierzchni wody pod wpływem optymistycznej autosugestii lub sugestii
pacjent zamienił się w ciężki kamień i bez walki poszedł na dno w chwili, gdy siła owej sugestii
przestała działać.
Przypadek pana Wrighta aż nadto żywo ilustruje sukcesy i porażki prób komunikowania się między
psychiką a ciałem oraz uzdrawiania na obecnym poziomie wiedzy. Jeszcze nie rozumiemy
wszystkich istotnych czynników, które występują w każdej konkretnej sytuacji, i mamy jedynie
niejasne pojęcie o tym, jak wspomagać niezawodne uzdrawianie. Jak dotąd wiemy na ten temat
niewiele więcej, niż wiedziano 30 lat temu, gdy pan Wright zaprezentował swym lekarzom potęgę
optymizmu.
Wiemy dziś na przykład, że układ odpornościowy może kontrolować rozwój raka; ulepszając ten
układ, można by doprowadzić do zmniejszenia przezeń nowotworu. Układ odpornościowy pana
Wrighta był z całą pewnością pobudzony przez jego wiarę w wyleczenie. Nieprawdopodobne
tempo, w jakim wracał do zdrowia, sugeruje, że jego układy autonomiczny i hormonalny były
podatne na sugestię i pomagały mu zmobilizować układ krwionośny z taką niezwykłą
skutecznością, że doszło do usunięcia toksycznych płynów i innych pozostałości szybko
malejącego nowotworu. Jak się później okaże, dzisiaj wiemy więcej o układzie limbicznopodwzgórzowym
mózgu, który jest głównym łącznikiem między psychiką a ciałem, modulującym
aktywność układów odpornościowego, autonomicznego i hormonalnego w odpowiedzi na sugestię
psychiczną i autosugestię.
Podsumujmy: doświadczenie pana Wrighta dowodzi, że jego głębokie przekonanie o skuteczności
bezwartościowego leku, jakim był krebiozen, wywołało uzdrawiający efekt placebo, spowodowało
aktywizację tych właśnie głównych systemów komunikacji między psychiką a ciałem oraz
uzdrawiania. Zaczęliśmy jednak zanadto wybiegać w przód – pozwólcie, że najpierw opowiem wam
o jeszcze jednym moim nauczycielu.

wtorek, 13 stycznia 2009

EFEKT PLACEBO – ODRZUCONY KAMIEŃ WĘGIELNY UZDRAWIANIA ZA POŚREDNICTWEM PSYCHIKI




Wciąż powtarza się pewne ciekawe historie ilustrujące prawdy, których nasz umysł nie jest w stanie
ogarnąć. Tak właśnie dzieje się w przypadku zarówno dawnych, jak i współczesnych opowieści o
nagłych zachorowaniach i cudownych uzdrowieniach. Nowoczesna nauka skłonna jest traktować te
doniesienia jako bardzo niepewne lub też w najlepszym razie uznawać je za czyste przykłady
efektu placebo. Ludzie zdrowieją jedynie dzięki wierzeniom lub sugestiom, że akt uzdrowienia miał
miejsce. Efekt placebo jest odrzucany jako czynnik zakłócający, którego nikt nie rozumie; jest
niepewny i dlatego iluzoryczny. Rozpoczniemy od przytoczenia kilku takich historii
uzdrowień – tych, o których donosili wielce szanowani eksperci w dziedzinie medycyny – po to, by
dowiedzieć się, czy da się w nich znaleźć jakiś wspólny mianownik. Może okaże się, że efekt
placebo jest w rzeczywistości odrzuconym kamieniem węgielnym tego, co mogło się stać
praktyczną koncepcją komunikacji między psychiką a ciałem oraz uzdrawiania.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Hipnoterapia . Psychologiczne mechanizmy uzdrawiania


Chciałem dowiedzieć się czegoś o
problemie, na temat którego wszyscy spekulowali, ale chyba nikt tak naprawdę go nie rozumiał: czy
rzeczywiście można wykorzystywać psychikę i jej metody w leczeniu chorób ciała? Kwestia ta miała
dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ osiągnąwszy pewien wiek zacząłem doznawać takich
objawów ze strony układu krążenia, które mogły mieć charakter psychosomatyczny. Było to dla
mnie ważne także z przyczyn profesjonalnych, ponieważ jako psycholog kliniczny, specjalizujący
się w hipnoterapii Miltona Ericksona, coraz częściej spotykałem się z oczekiwaniami, iż potrafię
ulżyć osobom cierpiącym z powodu wszelkiego rodzaju bólów, nowotworów, artretyzmu i wielu
innych schorzeń ciała, o których istnieniu niemalże nie miałem pojęcia. Najwyraźniej jakiś duch
czasu – Zeitgeist – nakazywał zająć się całym obszarem relacji psychika-ciało.
Obecnie dysponujemy tysiącami badań typu korelacyjnego, dokumentujących statystycznie istotne
związki między postawami, nastrojami i innymi czynnikami społeczno-kulturowymi a chorobami
somatycznymi. Jednak wyniki te pozostawiają nam zwykle mgliste uczucie nieusatysfakcjonowania.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że korelacja to nie związek przyczynowo-skutkowy. W gruncie
rzeczy nie rozumiemy, jak coś tak niematerialnego jak psychika może wpływać na rzecz tak
konkretną jak nasze ciało i krew. Gdzie znajduje się powiązanie między psychiką a ciałem? Czy
można je zobaczyć pod mikroskopem? Czy można je zmierzyć w probówce?
Przebrnięcie przez nowe teksty medyczne i psychobiologiczne, w których rozprawia się o relacjach
psychika-ciało, stresie, psychoneuroimmunologii, neuroendokrynologii, genetyce molekularnej oraz
neurobiologii pamięci i uczenia się, wymagało nie lada wysiłku i wytrwałości. Wszystkie wymienione
dziedziny zajmują się bowiem koncepcjami i danymi, o których większość z nas – jeśli tylko nasza
edukacja zakończyła się więcej niż dziesięć lat temu – nigdy nie słyszała.
Podczas mych poszukiwań najbardziej irytowało mnie to, że żaden ze specjalistów, którzy zdawali
się wszystko wiedzieć, nigdy nie dzielił się swą wiedzą z osobami spoza swej wąskiej specjalności.
Łącząc ze sobą fakty pochodzące z różnych dziedzin szczegółowych i wynikające z nich wnioski,
ciągle stykałem się z pozornie dziwacznymi pomysłami, które najwyraźniej opierały się na solidnych
badaniach. Nikt jednak nie miał ochoty ich uznać.
Na przykład: czy naprawdę istnieje związek między psychiką a genami? Czy psychika wpływa nie
tylko na emocje i ciśnienie krwi, ale także na geny i cząsteczki, które powstają w mikroskopijnych
komórkach naszego ciała? Czy istnieją jakieś nie budzące wątpliwości dowody na to? No cóż, jeśli
wystarczająco mocno przyciśniemy jakiegokolwiek endokrynologa, przyzna on: “Tak, to prawda!"
Pod wpływem stresu psychicznego układ limbiczno-podwzgórzowy w mózgu przekształca
komunikaty neuronowe na neurohormonalne cząsteczki przekaźnikowe naszego ciała. Te z kolei
mogą nakazać układowi hormonalnemu, żeby produkował hormony sterydowe, które dotarłszy do
jąder różnych komórek modulują działanie genów. Następnie geny polecają komórkom, by
wytwarzały różne cząsteczki, a te regulują metabolizm, wzrost poziomu aktywacji, seksualność i
reakcje odpornościowe w zdrowiu i chorobie. Oto prawdziwe powiązanie psychiki z genami! To
psychika ostatecznie moduluje tworzenie i działanie cząsteczek życia!
Gdy już wiemy, że komunikacja między psychiką a ciałem oraz uzdrawianie (ang. mind-body
communicatiotion oraz mind-body healing) to rzeczywiście istniejące procesy, które
można obserwować i mierzyć, stajemy przed pytaniem, jak nauczyć się wykorzystywać te naturalne
procesy komunikowania się ciała i psychiki w celu polepszenia swego stanu emocjonalnego i
fizycznego? Owe procesy komunikacji zwykle zachodzą autonomicznie na poziomie
nieświadomym. Gdy wszystko funkcjonuje dobrze, uzdrawianie dokonuje się samo, a my nie
musimy tym sobie zaprzątać głowy. Gdy jednak sprawy przybierają zły obrót, problemy w
naturalnym przepływie komunikatów między psychiką a ciałem – czyli choroba i jej symptomy –
również pojawiają się samoistnie.
Czy możemy nauczyć się korygować te źle funkcjonujące wzorce w sferze psychiki i ciała tak, by
umożliwić leczenie i powrót do zdrowia, gdy dzieje się z nami coś złego? Chciałbym wierzyć, że
badania i sposoby interpretacji ukazane w tutaj stanowią znaczący krok naprzód w
nabywaniu umiejętności korzystania z naturalnych procesów komunikacji między psychiką a ciałem,
po to aby móc się samemu uzdrowić wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba.
Chociaż większość zawartego w tutaj materiału wywodzi się z historycznych i współczesnych
metod hipnoterapii, zaznaczyć trzeba, że zaprezentowane tu nowe podejście do uzdrawiania nie
ogranicza się do formalnego wywołania stanu hipnozy czy transu. Odkąd ponad 200 lat temu
zaczęto stosować w terapii hipnozę, profesjonaliści nie mogą się zgodzić co do tego, czym
właściwie ona jest. Nie wymyślono ani definicji, ani empirycznego testu, który pozwoliłby stwierdzić,
czy stan hipnotyczny w ogóle istnieje. Możliwe, że nasz sposób interpretacji uzdrawiania, które
następuje w wyniku tzw. hipnozy czy transu terapeutycznego, będzie się zmieniać tak długo, jak
długo ewoluować będą nasze koncepcje świadomości i natury psychiki. Procesy uzdrawiania są
naturalną funkcją, niezależnie od tego, czym jest psychika, wyobraźnia czy życie.
Oznacza to, że koncepcja psychobiologiczna i metody uzdrawiania zaprezentowane tutaj
mogą być wykorzystywane przez terapeutów z dowolnej szkoły i o dowolnej orientacji
terapeutycznej. Mają one w założeniu uzupełniać metodologię terapeutyczną wszystkich
pracowników służby zdrowia, obojętnie jaka jest ich specjalność. Książka ta przedstawia szerszą
perspektywę odniesienia, język bardziej skuteczny w poszukiwaniu i umożliwianiu naturalnych
procesów uzdrawiania, które są nieodłącznym składnikiem samego życia. W metodach tych nie ma
niczego niezmiennego ani ostatecznego, są one tylko początkiem drogi do lepszego zdrowia i
samo-wspomagania, która będzie istnieć tak długo, jak długo będziemy tutaj, by nią podążać.

niedziela, 11 stycznia 2009

Praktyka w przypadku idealnym



W wypadku idealnym w celu rozwijania zdolności pp lub psychokinezy można zastosować także pp
i psychokinezę, np. w formie telepatycznego wprowadzania odpowiedniego stanu umysłu (co czynili
prawdopodobnie niektórzy święci u swoich uczniów i zwolenników), jednak ta droga stanie się
ogólnie dostępna, gdy zostanie osiągnięta daleko idąca kontrola nad parapsychicznymi siłami.
Oczywiście w zaawansowanej praktyce nastąpi stan idealny, powodujący, że uczący się osiągnie
odpowiedni stan bez kaset lub innych środków pomocniczych. Wystarczy samo wewnętrzne
życzenie zadziałania nadprzyrodzonych sił i człowiek dowie się natychmiast, jak powinien
postępować: jak musi myśleć, by osiągnąć pożądany cel.

Spirala hipnotyczna